Reklama

Mały człowiek, wielkie emocje: sposoby na złość u dziecka

Złość kilkulatka potrafi zaskoczyć z siłą huraganu. Wystarczy źle podane kakao, nie ten kolor skarpetek albo koniec zabawy, żeby w domu rozbrzmiały wrzaski, a podłoga stała się sceną dramatycznych upadków. W takich chwilach, przyznaję, często czułam się bezradna. W głowie pojawiały się pytania: „Co ja mam teraz zrobić?”, „Jak do niego dotrzeć?”, „Dlaczego to wszystko jest takie trudne?”.

Reklama

Dzieci nie mają jeszcze rozwiniętych narzędzi do radzenia sobie z emocjami. Ich gniew, frustracja czy poczucie przytłoczenia pojawiają się nagle i bez filtra. I chociaż jako dorośli potrafimy nazwać, co czujemy, i często rozumiemy, skąd się to bierze, kilkulatek tego nie potrafi. Dla niego świat w danym momencie naprawdę wali się na kawałki.

Wielokrotnie próbowałam w takich sytuacjach tłumaczyć, negocjować, a nawet „zagadać” emocje. Niestety – nic nie działało. Czasem nawet miałam wrażenie, że każde kolejne zdanie tylko dolewa oliwy do ognia. Aż w końcu trafiłam na strategię, która zmieniła wszystko.

Dziecko się złości: cztery słowa, które robią różnicę

Pewnego dnia, po kolejnym wybuchu złości mojego dziecka, powiedziałam: „Widzę, że ci ciężko”. I zamiast natychmiastowego protestu czy eskalacji, stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Złość nie zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale napięcie jakby lekko opadło. Mój syn przestał krzyczeć i po prostu… spojrzał na mnie. To spojrzenie mówiło więcej niż tysiąc słów: „Wreszcie ktoś mnie zauważył”.

Psycholog Jeffrey Bernstein tłumaczy to bardzo trafnie:

„Po powiedzeniu ‘Widzę, że masz problemy’, zrób pauzę i daj dziecku chwilę, aby słowa dotarły do niego. Nie chodzi o natychmiastowe rozwiązanie sytuacji. Chodzi o pokazanie, że jesteś gotów być z nim w jego zmaganiach, nie naciskając na niego, żeby poczuło się lepiej. Emocje często potrzebują czasu, aby opaść; pauza daje dziecku przestrzeń na bezpieczne uwolnienie emocji” – pisze dla „Psychology Today”.

Te cztery proste słowa działają, bo nie próbują „naprawić” dziecka ani nie zaprzeczają jego emocjom. Nie ma w nich oceniania, pouczania ani rozkazów. Jest za to najważniejsze: uznanie uczuć. Dla małego człowieka to sygnał, że nie jest sam w swoim gniewie.

Od tego momentu zaczęłam coraz częściej stosować tę metodę. I choć nie zawsze działa od razu, zauważyłam, że moje dziecko szybciej się uspokaja, a nasze relacje stają się bardziej oparte na zaufaniu niż na walce.

Dlaczego to naprawdę działa

Dzieci w silnych emocjach nie są w stanie logicznie analizować sytuacji. Ich mózg w tym momencie działa w trybie „przetrwania” – walka, ucieczka lub zamrożenie. Żadne długie przemowy rodzica nie przebiją się wtedy przez ten emocjonalny mur. Dlatego tak ważne jest, żeby najpierw dotrzeć do serca, a dopiero potem do rozumu.

Kiedy mówię: „Widzę, że ci ciężko”, mój głos nie musi być idealnie spokojny – wystarczy, że jest autentyczny. To krótkie zdanie mówi: „Jestem z tobą. Widzę twój ból. Nie walczę z tobą”. I często właśnie tego dzieci potrzebują najbardziej – poczucia, że ktoś je rozumie i akceptuje ich emocje, nawet te trudne.

Zauważyłam też, że z czasem mój syn zaczął sam mówić o swoich uczuciach. Zamiast rzucać zabawkami, potrafił powiedzieć: „Jestem zły” albo „Nie chcę tak”. To dla mnie ogromny krok naprzód i dowód, że proste słowa mogą mieć wielką moc.

Podsumowując: cztery słowa „Widzę, że ci ciężko” nie są cudownym zaklęciem, które natychmiast zakończy każdy wybuch złości. Ale mogą być początkiem nowego sposobu komunikacji – takiego, który nie buduje murów, tylko mosty. Uczą dziecko, że jego emocje są ważne i mogą być nazwane, a rodzic jest obok, gotowy wysłuchać i wspierać.

Źródło: Psychology Today

Reklama

Zobacz też: Wychowują dzieci na prawników i lekarzy. Ci rodzice robią codziennie 1 rzecz

Reklama
Reklama
Reklama