Reklama

Adaptacja z pompą, a potem zderzenie z rzeczywistością

Zaczyna się jak z bajki: uśmiechnięte panie witają dzieci kolorowymi balonikami, kąciki zabaw są pełne nowych zabawek, a rodzice – wzruszeni, z telefonami w rękach – dokumentują pierwszy dzień ich malucha w przedszkolu. Mamy łzy w oczach, dzieci przytulają misie z naklejkami z imieniem, a nauczycielki zapewniają, że „wszystko będzie dobrze”.

Reklama

Tyle tylko, że po tygodniu adaptacji, która ma łagodnie wprowadzić dziecko w nową rzeczywistość, przedszkole… się zamyka. I to nie na weekend, a często na cały miesiąc.

– Przez pięć dni córka budowała w sobie zaufanie do miejsca i opiekunek, zaczęła nawet zjadać śniadanie z innymi dziećmi. A potem usłyszałam: "Widzimy się za miesiąc" – opowiada Karolina, mama trzyletniej Poli. – Wróciliśmy do punktu wyjścia. Teraz znowu płacze, bo „pani się z nią pożegnała”.

Miesiąc pustki. I dzieci, i rodzice w zawieszeniu

Sierpień to miesiąc, w którym wiele przedszkoli samorządowych ma przerwę wakacyjną. To fakt. Ale planowanie adaptacji tuż przed taką przerwą to dla wielu rodziców niezrozumiały paradoks.

– Na spotkaniu organizacyjnym usłyszeliśmy, że adaptacja odbędzie się w ostatnim tygodniu lipca, żeby dzieci „oswoiły się z miejscem”. Tylko nikt nie dodał, że potem będzie miesiąc przerwy i wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa – mówi Agnieszka, mama dwuipółletniego Franka. – Dziecko nie rozumie, dlaczego już nie chodzi do przedszkola, skoro właśnie się przyzwyczaiło. My z mężem też musieliśmy przeorganizować pracę. A i tak codziennie słyszymy pytanie: "Dlaczego dziś nie idę do przedszkola?"

Spotkanie organizacyjne – czyli festiwal absurdów

Rodzice żartują, że spotkania organizacyjne w przedszkolach to osobna kategoria performensu. Padają tam pytania o to, czy dziecko będzie musiało jeść zupę, nawet jeśli nie lubi marchwi, i czy może przynieść swoją poduszkę. Ale to, co zaskakuje najbardziej, to brak logicznego planowania adaptacji w kontekście realnego roku przedszkolnego.

– Rozumiem, że sierpień to czas urlopów, ale przecież przedszkola mają dyżury, można je jakoś połączyć. To, co się dzieje, to jakiś PR-owy pokaz dla rodziców: patrzcie, jak pięknie adaptujemy dzieci. Tylko że nikt nie myśli, co się dzieje z trzylatkiem po miesiącu przerwy – mówi Monika, mama bliźniaków.

Powrót we wrześniu. Drugi raz ten sam dramat

We wrześniu zaczyna się wszystko od nowa. Płacz, kurczowe trzymanie się nóg rodziców, histeria przy rozstaniach. Dla wielu dzieci to zupełnie nowy start, bo miesięczna przerwa skutecznie zresetowała ich wcześniejsze doświadczenia. Rodzice obserwują regres, poczucie zagubienia i konieczność ponownego budowania relacji z nauczycielami.

– Myślałam, że przeszliśmy przez najgorsze – mówi Zuzanna, mama Antka. – A wrzesień okazał się powtórką z rozrywki. I to bardziej bolesną, bo dziecko miało już jakieś oczekiwania, a nie rozumiało, dlaczego wszystko nagle się skończyło.

Zobacz także: Ten trik uratował nasze pierwsze poranki w przedszkolu. Wystarczy kartka papieru

Kto to planuje i dla kogo to działa?

Rodzice zadają sobie pytanie: dla kogo właściwie ta adaptacja? Dla dziecka? Czy raczej dla systemu, który „odhacza” obowiązkowy tydzień zapoznawczy? Eksperci przypominają, że adaptacja powinna być procesem ciągłym, opartym na budowaniu zaufania i rutyny. Przerwa miesiąc po starcie nie tylko ją przerywa, ale bywa szkodliwa dla emocjonalnego bezpieczeństwa dziecka.

– Lepiej byłoby zacząć wszystko we wrześniu, ale mądrze. Stopniowo, z udziałem rodziców i bez presji. A nie urządzać „wstęp”, który niczemu nie służy – podkreśla psycholożka dziecięca Anna Wierzbicka.

Adaptacja to nie event. To początek nowej drogi

Współczesne przedszkola coraz częściej koncentrują się na wrażeniu, jakie robią na rodzicach – i zapominają, że to dziecko ma się czuć dobrze. Baloniki, naklejki i pląsy z panią Kasią są miłe, ale nie zastąpią poczucia bezpieczeństwa i stałości.

Jeśli chcemy wspierać dzieci w adaptacji, musimy myśleć długofalowo. Budowanie więzi to nie pokaz dla rodziców, tylko realna praca na relacji. A tej nie da się zbudować w pięć dni i porzucić na miesiąc. Takie podejście to nie adaptacja. To zwyczajnie strata czasu – i niepotrzebny stres.

Reklama

Czytaj także: Nauczycielka przedszkolna: „Już mi się odechciewa tej pracy. Tak rodzice psują nam adaptację”

Reklama
Reklama
Reklama