Reklama

Rodzice na wakacyjne wyjazdy dla dzieci zaczynają oszczędzać już rok wcześniej. Ale nawet jeśli zapłacą za kolonie, to nie znaczy, że ich dzieci będą tam beztrosko odpoczywać. Czasem ich największym zmartwieniem są pieniądze. „Anielka dzwoniła do mnie trzy razy. Za każdym razem w tej samej sprawie” – mówi moja sąsiadka z bloku. Po tygodniu dziewczynce nie starczyło kieszonkowego nawet na wodę i lody z budki.

Reklama

Zamiast pocztówki z kolonii, prośba o BLIK-a

Kilka dni po wyjeździe córki odebrała pierwszy telefon. „Skończyła mi się kasa” – miała usłyszeć w słuchawce. Dziewięciolatka pojechała na dwa tygodnie, a jej mama zostawiła u wychowawcy 200 zł kieszonkowego. Dwa razy musiała dosyłać pieniądze.

Jako mama bez doświadczenia też nie wiedziałam, jak wygląda ten proces. Naiwnie myślałam, że to dzieci mają swój portfel i skrupulatnie pilnują wydatków. Jak się okazało, na tym obozie to wychowawcy zajmowali się pieniędzmi podopiecznych, a dzieci nazywały ich bankomatami. Gdy w plecaku zaczynało brakować drobnych na lody i chipsy, wszyscy ustawiali się w kolejce. Wychowawcy rozdzielali pieniądze prosto z koperty.

Tak dzieci tracą kieszonkowe na obozach

Pewnie tak jak ja zastanawiacie się, na co 9-latka wydała tyle pieniędzy. „Anielka mówiła, że już pierwszego dnia mieli shopping. Poszli do wiejskiego sklepiku. To była dla nich największa atrakcja. Sami kupowali sobie lody, napoje, chipsy na wieczór” – wylicza. Oczywiście część rzeczy w tajemnicy przed wychowawcami. „Trzeciego dnia kupiła sobie bluzę z logo obozu. Potem doszły pamiątki z wycieczek. I tak 200 zł rozeszło się w kilka dni” – tłumaczy córkę.

„Ja sama zbierałam na wyjazd. Wystarczyło mi na oranżadę w proszku i pocztówkę do domu, a i tak byłam szczęśliwa. A teraz? Dzieci jadą na kolonie jak na all inclusive” – wspomina z rozbawieniem mama Anielki. Choć, jak sama mówi, wcale nie było jej do śmiechu, gdy przelewała kolejne 100 zł.

Wychowawczyni kolonijna: dzieci dostają te pieniądze na złotej tacy

A jak dzieci dysponują pieniędzmi? „Szybko i bez zastanowienia” – mówi Katarzyna, która od 30 lat jeździ na kolonie jako opiekunka. „Mam wrażenie, że dzieciaki myślą, że pieniądze po prostu im się należą. I że wystarczy napisać do rodziców, a ci od razu przeleją im więcej i więcej”. Radzi, by o pieniądzach i kieszonkowym rozmawiać z dzieckiem jeszcze przed wyjazdem. „Potem rodzice udają greka, są zdziwieni, że dziecko dzwoni z płaczem, bo wydało już wszystko. I do kogo mają wtedy pretensje? Oczywiście, że do nas”.

„Kochane pieniążki, prześlijcie rodzice” – nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam to powiedzenie. A jednak żart sprzed lat okazał się całkiem na czasie. Tyle że rodzicom wcale nie jest do śmiechu. „Dwie stówki na tydzień to teraz minimum, a ja nie miałam o tym pojęcia” – podsumowała ze smutkiem moja sąsiadka.

Reklama

Kolonijne dramy, kieszonkowe historie, a może inne wakacyjne zagwozdki nie dają wam spokoju? Napiszcie do nas – czekamy na wasze maile: redakcja@mamotoja.pl.

Reklama
Reklama
Reklama