Mój synek zjadł w sklepie orzeszka i chcieli nasłać na mnie policję. On tylko degustował
Czy trzylatek może być złodziejem? Chyba 99 proc. z nas odpowie zgodnie: nie. A jednak taki komentarz pod adresem swojego synka usłyszała Natalia. 30-latka twierdzi, że synek tylko ‘degustował’, a ona została potraktowana jak przestępca. Przeczytajcie jej wiadomość.

Piszę, bo do dziś nie mogę uwierzyć w to, co spotkało mnie w jednym z supermarketów. Tym, co się kłóci z tym drugim. Poszłam na zwykłe zakupy z moim trzyletnim synkiem. Jak zawsze zatrzymaliśmy się przy stoisku z owocami i warzywami. Wkładałam do koszyka śliwki, nektarynki, bo były na promocji, marchewkę i paprykę... W tym czasie mój synek sięgnął do kosza z pistacjami i zjadł kilka.
Nie zwróciłam mu uwagi. Dlaczego? Bo po pierwsze – to tylko dziecko. Po drugie – on naprawdę uwielbia pistacje. Rzadko je kupujemy, bo są drogie, wiadomo, więc synek chciał tylko spróbować. Czy naprawdę matka musi robić awanturę trzylatkowi o kilka orzeszków? Uznałam, że nic złego się nie stało, bo przecież każdy człowiek rozumie, że małe dziecko tak się zachowuje.
I co? Przy kasie podchodzi do mnie ochroniarz i prosi, żebym zapłaciła za zjedzone pistacje. Byłam w szoku! Poczułam się, jakbym była jakąś złodziejką.
Potraktowali mnie jak zwykłą złodziejkę
Zamiast zrozumienia, spotkałam się ze ścianą. Ochroniarz mówił, że „dziecko czy nie dziecko, to kradzież” i że jeśli odmówię zapłacenia, wezwie policję. Policję! Przez kilka pistacji, które zjadł trzylatek!
Próbowałam tłumaczyć, że mój syn niczego złego nie chciał. Nie chował orzeszków do kieszeni, nie kombinował – po prostu wziął i zjadł, a łupinki trzymał w rączce. Aż jestem zdziwiona, że tak sprawnie mu poszło, widać ćwiczenia małej motoryki się opłacają. Ale czy naprawdę nie można tego potraktować jak degustacji? Skoro sklepy same wystawiają próbki serów czy kiełbas, to jaka różnica, czy dziecko spróbowało pistacji?
Byłam upokorzona, ludzie stali w kolejce i patrzyli na mnie jak na złodziejkę. Zapłaciłam za te nieszczęsne pistacje, ale wciąż mam wrażenie, że zostałam potraktowana niesprawiedliwie i bez serca.
To tylko dziecko, a nie złodziej
Nie mogę pogodzić się z tym, że zamiast zwykłego zrozumienia i ludzkiego podejścia, spotkała mnie taka sytuacja. Zamiast empatii – groźba wezwania policji. Czy naprawdę żyjemy w kraju, w którym trzyletnie dziecko, które zje orzeszka, traktuje się jak przestępcę?
Mój mąż powiedział, żebym dała spokój, że „pistacje kosztują, więc trzeba było upomnieć syna”. Ale ja czuję, że to przesada. Ja wychowuję dziecko, uczę je dobrych manier, ale też staram się nie robić z igły widły. On nie ukradł paczki chipsów, nie wyniósł czegoś w kieszeni. On tylko spróbował. Czy naprawdę trzeba od razu nazywać to kradzieżą?
Czy to kradzież? Oto co mówi prawo
O kradzieży towaru w sklepie mówimy wtedy, gdy klient wynosi produkt poza kasę bez uregulowania należności. Samo otwarcie i zjedzenie produktu jeszcze przed zapłatą nie jest kradzieżą samą w sobie, o ile finalnie klient zapłaci za spożyty towar. Nie ma znaczenia, czy mówimy o dorosłym, czy o dziecku.
Mimo to można to zakwalifikować jako wykroczenie przeciwko porządkowi w miejscu publicznym – np. naruszenie zasad sprzedaży, spożywanie w miejscu do tego nieprzeznaczonym, a w skrajnych przypadkach nawet próbę kradzieży, jeśli ktoś nie miał zamiaru zapłacić.
Z punktu widzenia prawa – sklep ma prawo domagać się, by towar był zapłacony przed spożyciem.
Z punktu widzenia zdrowego rozsądku – jeśli klient zapłacił i nie próbował nic ukrywać, sytuację można potraktować z wyrozumiałością.
Najbezpieczniej dla klienta jest poprosić kasjera o „nabicie” towaru przed konsumpcją (np. batona, bułki czy wody), wtedy problem nie istnieje. Tłumaczenie, że „to tylko dziecko” albo „to tylko kilka orzeszków” raczej nie przejdzie.
Zobacz także: „Patrzyli jak na złodziejkę”. Co zrobić, gdy dziecko stłucze słoik w sklepie? Prawo mówi jasno