Córka chciała przeczytać w wakacje lekturę i przeżyła wstrząs. Od razu oddałam ją do biblioteki
Niektórzy rodzice muszą namawiać dzieci do czytania lektur, a inni… muszą chronić je przed nimi. Pani Marta napisała do nas list o tym, jak jej córka postanowiła przeczytać w wakacje „O psie, który jeździł koleją”. „To była katastrofa” – przyznaje mama.

Mam w domu taką małą kujonkę. Mówię to z czułością, nie ironią. Ona naprawdę od zawsze była w książkach zakochana. W wieku czterech lat czytała już sama te swoje cienkie książeczki, a teraz – w drugiej klasie – potrafi wciągnąć „Hanię Humorek” w jeden wieczór, jak ja kiedyś romanse w liceum.
No i wyobraźcie sobie, że ostatnio przyszła do mnie cała dumna i mówi: „Mamo, w te wakacje przeczytam wszystkie lektury z klasy drugiej!”. Patrzę na nią, śmiejąc się pod nosem, bo jej koleżanki w tym czasie obmyślają, jak namówić rodziców na Labubu, a ona planuje szkolne lektury. Ale mówię – dobrze, niech czyta, skoro lubi. Będzie miała lżej w roku szkolnym.
Nie spodziewałam się takich emocji
Pierwsza na liście była książka „O psie, który jeździł koleją”. Pamiętałam z własnego dzieciństwa, że to dość smutna lektura, ale nie spodziewałam się takich emocji. Córa usadziła się na kanapie, zrobiłam jej mrożoną herbatę i zaczęła czytać. Sama siedziałam obok i pracowałam z laptopem. Cisza, spokój, idealna wakacyjna scena. Do czasu.
Po jakichś trzydziestu minutach słyszę ciche pociąganie nosem. Patrzę – oczy jak pięć złotych, cała zapłakana. Patrzę na nią, mówię, co się stało, a na to córka: „Mamo, dlaczego oni każą nam to czytać? Przecież to jest straszne!”. Nie mogła dojść do siebie, bo wiadomo, piesek, wypadek, śmierć... A jeszcze do tego najgorszego nie doszła. Dla dziecka, które kocha zwierzęta całym sercem, to był cios prosto w klatkę piersiową.
Dzieci nie powinny czytać takich rzeczy
Wiecie, co zrobiłam? Wzięłam córkę za rękę, zapakowałyśmy książkę do torby i pojechałyśmy do biblioteki. Oddałyśmy ją pani bibliotekarce, a ja powiedziałam głośno, trochę pół żartem, pół serio: „Oddajemy tę lekturę, proszę jej już więcej nam nie dawać, bo dziecko musi się jeszcze cieszyć wakacjami”.
Pani bibliotekarka parsknęła śmiechem, bo widziała pewnie niejedno, ale przyznała, że to faktycznie smutna książka, zwłaszcza dla takich małych dzieciaków.
Teraz córka wróciła do „Detektywa Pozytywki” i znowu jest szczęśliwa. A ja sobie myślę, że czasem to całe „przerabianie lektur wcześniej” wcale nie jest takie dobre. Bo czy dziecko naprawdę musi przeżywać żałobę po psie w środku lipca, kiedy jedynym jego zmartwieniem powinno być to, czy woda w basenie jest wystarczająco ciepła?
A poza tym może w ogóle warto byłoby zmienić trochę kanon lektur? Bo to przecież za duże emocje jak na takiego małego człowieka.
Zobacz także: Miała być hitem dla dzieci. Nie spałam całą noc, gdy zobaczyłam, co jest w środku