Córka wróciła z kolonii, a ja się rozpłakałam nad walizką. Żaden wychowawca nie zauważył?
Dla Magdy walizka, którą jej córka przywiozła z kolonii, stała się symbolem bezradności współczesnej młodzieży i jej beztroskiego podejścia do przedmiotów. Czyja to wina? Przeczytajcie maila od Magdy.

Nie wiem, czy ktoś mnie zrozumie, ale naprawdę się popłakałam. Moja córka wróciła wczoraj z kolonii. Była szczęśliwa, opalona, nie mogła się doczekać, aż posłucham historii o koleżankach z pokoju, o bitwach na poduszki, o tym, jak uczyły się tańczyć układy TikTokowe przed snem i jak spały pod jednym kocem, gdy w nocy grzmiało.
Słuchałam jej z uśmiechem, bo chciałam, żeby czuła, że jestem z niej dumna i cieszę się, że dobrze się bawiła. Ale kiedy w końcu poszła się wykąpać, zajrzałam do jej walizki i nagle miałam łzy w oczach.
Walizka symbolem, co z naszymi dziećmi jest nie tak
Na samej górze – różowy T-shirt, a moja córka nie znosi różowego. Wiem, bo już dawno przestałam jej wciskać różowe sukienki (Lena ma 12 lat, a ja wciąż traktuję ją czasem jak maluszka). Pod spodem legginsy w rozmiarze XS, których nigdy wcześniej nie widziałam.
Kilka par majtek wcale nie należało do niej, podobnie jak strój kąpielowy w kwiaty. Z jej rzeczy nie było piżamy, ulubionych niebieskich szortów, nawet klapek, które kupiłam specjalnie na wyjazd. Cała walizka była wymieszana z cudzymi ubraniami.
Siedziałam na podłodze i płakałam, bo poczułam się kompletnie bezradna. Przecież przygotowywałam tę walizkę z taką troską – wszystko było podpisane, wyprane, pachnące, poskładane w kosteczkę. Miała czuć się bezpieczna i zaopiekowana. A teraz nawet nie wiem, gdzie są jej rzeczy.
I teraz tak zastanawiam się. Po pierwsze, jak wyglądały tam te dni i czy na co dzień chodziła w cudzych rzeczach. Po drugie, czy wychowawcy w ogóle czuwali jakoś nad dziećmi podczas pakowania? Czemu nikt nie zaopiekował się tym tematem? I po trzecie, a to jest chyba najgorsze: na kogo wyrosną te nasze dzieciaki, jak w ogóle nie potrafią dbać o swoje rzeczy?
Nie chodzi mi nawet o wartość tych ubrań, choć wiadomo, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Chodzi o to, że wydawało mi się, że nauczyłam córkę szacunku do przedmiotów, do pieniędzy. Nie wydawała pieniędzy na głupoty, nie suszy mi głowy o to całe paskudne Labubu ani nic takiego. A tu coś takiego.
Przykro mi trochę, bo to jednak może ja dałam ciała. Albo nie tylko ja, ale wszyscy dorośli. Nie wiem już sama. Jestem ciekawa, co inni myślą na ten temat. Pozdrawiam, Magda
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl