Reklama

Piszę jako mama, która po prostu próbowała zorganizować lato tak, żebyśmy wszyscy jakoś przetrwali. Mam 5-letniego synka, Kubusia. W lipcu oboje z mężem pracujemy, więc kiedy tylko pojawiła się możliwość zapisania go na wakacyjny dyżur przedszkolny, zgłosiliśmy się od razu. Dostaliśmy miejsce i poczułam ulgę. Myślałam, że to będzie dla nas wsparcie. Niestety, po trzech dniach powiedziałam sobie „nigdy więcej”.

Reklama

Dostaliśmy się na dyżur wakacyjny. Już po pierwszym dniu były problemy

Już pierwszego dnia coś mi zgrzytało. Przyprowadziliśmy Kubusia rano, nikogo tam nie znał, ani dzieci, ani pań. Ciocia, która stała przy wejściu, nie powiedziała ani jednego ciepłego słowa. Żadnego „cześć”, żadnego „nie martw się, będzie fajnie”. Tylko chłodne proszę zostawić dziecko i nie przeciągać pożegnania.

Patrzyłam, jak mój syn stoi z plecakiem, wystraszony. A potem zniknął za zamkniętymi drzwiami. Po południu był cichy. „Mamo, pani chyba nie lubi dzieci” – powiedział. Zajął się klockami i nie chciał opowiadać. Miałam nadzieję, że to tylko pierwsze wrażenie. Ale drugiego dnia było tylko gorzej.

Okazało się, że dzieci muszą zjeść wszystko z talerza, żeby dostać dokładkę. Kubuś zjadł mięso, ale nie miał ochoty na ziemniaki. Poprosił o jeszcze trochę kotleta, usłyszał, że nie dostanie, bo nie zjadł całości. To jest przedszkole, nie wojsko. Dzieci mają różne apetyty. Jednego dnia zjedzą wszystko, drugiego tylko połowę. Po co karać dziecko za to, że nie ma ochoty na wszystko.

Nie ma tam miejsca na dziecięce emocje

Jeśli chodzi o zajęcia, to głównie kolorowanki i siedzenie. Żadnej zabawy, żadnej radości. „Ciszej, boli mnie głowa” – to jedyne, co zapamiętał z drugiego dnia. Na dworze wszystko pod linijkę. Nie wychodź poza strefę dla maluchów i nie biegaj. Taki mi opowiadał Kuba. Zero swobody. Inne dzieci też wyglądały na przygaszone. Jedna dziewczynka płakała przy wejściu, a pani rzuciła tylko „Przestań już, mama poszła”.

Trzeciego dnia nie miałam już wątpliwości. Zostawiłam Kubusia tylko na śniadanie, a potem po niego wróciłam. Wzięłam urlop na żądanie i powiedziałam sobie, że nie po to zapisałam dziecko na dyżur, żeby zostawiać go tam z poczuciem winy i gulą w gardle.

Nie oczekiwałam nie wiadomo jakich atrakcji. Ale oczekiwałam życzliwości. Zwykłego „dzień dobry”, „chodź do nas”, „będzie dobrze”, „co lubisz robić”. To naprawdę nie są wielkie wymagania. Wiem, że nie wszystkie przedszkola tak wyglądają. Wiem, że są miejsca z sercem.

Ale jeśli taki ma być standard dyżurów wakacyjnych, czyli suche zasady, chłód, zero emocji, to może faktycznie czas przestać odkładać 800 plus na studia i zacząć inwestować w normalne lato dla dziecka. Może te półkolonie za setki złotych mają jednak sens. Może właśnie tam Kubuś poczuje się dobrze.

Reklama

Asia

Reklama
Reklama
Reklama