Dałam dziecku w pociągu grającą zabawkę. „Wolę to niż wrzeszczącego smarkacza”
Jeśli jest się rodzicem, przy podróżowaniu z dzieckiem pociągiem już na starcie jest się przegranym. Ta mama opisała scenę z grającą zabawką, która podzieliła współpasażerów. „Nie mam wyrzutów sumienia. Wolę to niż wrzaski” – pisze.

Piszę do Was z perspektywy mamy 2,5-latki, która ostatnio przeżyła niezłą huśtawkę emocji w pociągu relacji Gdańsk – Warszawa. Jechaliśmy w przedziale, moja córka była już trochę zmęczona, więc żeby ją zająć, dałam jej grającą zabawkę. Taki mały kotek, który miauczy i świeci kolorowymi światełkami. Gra dość cicho, więc nawet się nie zastanawiałam, czy komuś będzie to przeszkadzać.
Po kilku minutach siedząca naprzeciw starsza pani spojrzała na mnie z taką miną, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, to byłoby po mnie. Powiedziała półgłosem, ale tak, żebym usłyszała: „Czy może pani zabrać temu dziecku tę zabawkę? To jest pociąg, a nie wesołe miasteczko”. Zrobiło mi się głupio. Już miałam ją wyłączyć, kiedy odezwał się młody chłopak siedzący przy oknie.
„Proszę pani, wolę to niż wrzeszczącego smarkacza” – powiedział z lekkim uśmiechem.
Starsza pani nic już nie odpowiedziała, ale prychnęła pod nosem i odwróciła głowę w stronę szyby.
Grająca zabawka czy płacz?
Nie wiem, czy powinnam była przeprosić i schować tę zabawkę. Moja córka siedziała spokojnie, bawiła się kotkiem, cichutko do niego gadała, miauczała razem z nim. Gdyby nie ta zabawka, najprawdopodobniej zaczęłaby się wiercić, nudzić i płakać.
Podróż trwała prawie 6 godzin, więc naprawdę staram się mieć zawsze cały arsenał rzeczy, które ją zajmą – kolorowanki, książeczki, naklejki, chrupki i właśnie grające zabawki.
Rozumiem, że niektórych może to denerwować. Sama nie lubię, gdy ktoś przez całą podróż rozmawia przez telefon o swoich problemach rodzinnych na całe siedzenie albo gdy ktoś puszcza głośną muzykę bez słuchawek. Ale czy cicha zabawka dziecka to naprawdę coś, o co warto robić aferę?
Nie mam wyrzutów sumienia
Miałam ochotę podziękować temu chłopakowi, który stanął po mojej stronie, ale byłam zbyt zawstydzona całą sytuacją. Kiedy wysiadał w Warszawie, uśmiechnął się tylko do mnie i mojej córki.
Nie mam wyrzutów sumienia. Wolę grającą zabawkę niż wrzeszczącego malucha, którego spojrzenia współpasażerów wbijają w fotel. Bycie mamą w podróży to i tak wieczna żonglerka między potrzebami dziecka a oczekiwaniami innych. Staram się, naprawdę. Ale chyba nie da się zadowolić wszystkich.