Do śniadaniówki daję synowi bułkę z kotletem. Wrócił ze szkoły z płaczem, bo inni mieli hummus
Nie spodziewałam się, że zwykła bułka może wywołać tyle emocji wśród dzieci. Mój syn wrócił ze szkoły zapłakany, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę jestem gorszą matką tylko dlatego, że nie robię hummusu ani marchewek w fantazyjne fale.

Zwykłe śniadanie kontra szkolna moda
Szanowna Redakcjo, od kilku dni nie daje mi spokoju sytuacja, jaka spotkała mojego syna. Wysłałam go do szkoły ze zwykłą bułką z kotletem – takim, który został nam z obiadu. Wydawało mi się to normalne, domowe i pożywne jedzenie.
Ale wrócił z płaczem, że inni koledzy mieli kolorowe lunchboxy pełne hummusu, marchewek pokrojonych w zygzaki, naleśniczków zawiniętych w ruloniki i placuszków w kształcie serduszek. Mój syn powiedział, że wstydził się swojej kanapki, bo niczym się nie wyróżniała.
Dla mnie to było jak kubeł zimnej wody. Czy naprawdę doszliśmy do momentu, że dziecko nie może spokojnie zjeść prostej kanapki, bo nie jest „instagramowa”? Zastanawiam się, kto nakręca tę spiralę oczekiwań – dzieci, które porównują się w klasie, czy rodzice, którzy czują potrzebę popisywania się tym, co wkładają do śniadaniówki.
Nie mam czasu na hummus i wymyślne placuszki
Nie ukrywam – nie jestem mamą, która spędza pół wieczoru w kuchni, przygotowując idealne lunchboxy. Gotuję normalne, polskie jedzenie. Z tego, co zostaje z obiadu, robię śniadanie do szkoły. To dla mnie naturalne, że syn dostaje kawałek mięsa w bułce, czasem ser, czasem kawałek jabłka.
Czy powinnam się wstydzić, że nie miksuję ciecierzycy na hummus albo nie kroję warzyw w fantazyjne kształty? U nas w domu nigdy się tak nie jadło. Sama wychowałam się na kanapkach z szynką i pomidorem, a dziś mam wrażenie, że takie jedzenie stało się niemodne.
A przecież to, co zwyczajne, też może być wartościowe. Nie wierzę, że wszystkie mamy będą przez cały rok szkolny smażyć placuszki, piec muffinki czy przygotowywać hummus. Może na początku – owszem, ale z czasem każda wróci do prostych rozwiązań.
Chcę, żeby dzieci jadły, zamiast rywalizować
Najbardziej boli mnie to, że mój syn czuł się gorszy. Nie dlatego, że był głodny – tylko dlatego, że nie miał „ładnego” jedzenia. To smutne, że już w podstawówce dzieci oceniają się nawzajem przez pryzmat śniadaniówki. A przecież jedzenie to nie konkurs.
Niech inne mamy, które czują podobną presję, wiedzą, że nie są same. Nie dam się zwariować. Moje dziecko będzie jadło to, co znamy, co lubimy i co jest częścią naszego domu. Być może nie będzie miało hummusu ani fikuśnych przekąsek, ale będzie miało poczucie, że posiłek, który dostaje, to część rodzinnego stołu. Chciałabym, żebyśmy wszyscy pamiętali, że w śniadaniówce powinno być przede wszystkim jedzenie, a nie powód do rywalizacji.
Basia
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Nauczycielka: od wszystkich ojców dostałam tę samą wiadomość. Natychmiast wezwałam ich na dywanik