Reklama

Prezydent ma przedstawić nowy projekt jeszcze w tym tygodniu. Tak zwany PIT 0 dla rodzin to koszt ok. 13 mld zł. O co chodzi?

Reklama

Drugie 800 plus? Tak, ale nie dla wszystkich

Gdy tylko usłyszałam o nowej propozycji prezydenta Nawrockiego, od razu pomyślałam: „Znowu to samo”. Bo choć hasło brzmi kusząco – w końcu drugie 800 plus brzmi jak prezent, a nie decyzja polityczna – to kiedy wczytamy się w szczegóły, czar szybko pryska.

Pomysł zakłada, że rodziny z co najmniej dwojgiem dzieci (małoletnich, niepełnosprawnych lub uczących się do 25. roku życia) byłyby zwolnione z podatku dochodowego. Według wyliczeń, przy rocznych zarobkach na poziomie 100 tys. zł brutto, oznaczałoby to dodatkowe 8500 zł rocznie – czyli ponad 700 zł miesięcznie. Brzmi znajomo? To praktycznie wysokość świadczenia 800 plus. Z kolei rodzic z przeciętnym wynagrodzeniem (ok. 7000 zł) zyskałby mniej więcej 4700 zł rocznie, czyli niecałe 400 zł miesięcznie. Tyle że oczywiście mówimy nie o gotówce do ręki, ale o oszczędności podatkowej.

Brzmi jak konkretna pomoc dla rodzin. Tylko że – i tu zaczynam mieć poważne wątpliwości – największe korzyści z tej „pomocy” odczują ci, którzy i tak mają się całkiem dobrze. Bo im wyższe dochody, tym większy zysk. A co z rodzinami, które dziś ledwo wiążą koniec z końcem i nie są w stanie w ogóle płacić podatku dochodowego, bo ich dochody są zbyt niskie? Dla nich „drugie 800 plus” to tylko pusty slogan.

Czy zwolnienie z podatku naprawdę zachęci do posiadania dzieci?

Zgoda – Polska mierzy się z kryzysem demograficznym. Mamy najniższy przyrost naturalny od dekad, a kobiety coraz częściej deklarują, że nie chcą mieć dzieci albo nie stać ich na więcej niż jedno. Władza – każda – stara się więc wymyślić sposób, jak ten trend odwrócić. Ale czy zwolnienie z podatku dla tych, którzy już mają dzieci, cokolwiek zmienia?

Osobiście w to wątpię. Wiele moich znajomych mam mówi jasno: nie decydują się na kolejne dziecko nie dlatego, że płacą zbyt wysoki podatek, ale dlatego, że brakuje im stabilizacji. Brakuje tanich żłobków, elastycznych godzin pracy, wsparcia w kryzysach zdrowotnych dzieci czy bezpieczeństwa zatrudnienia po urlopie macierzyńskim. System nie działa – i żadna ulga tego nie zmieni. Nawet taka na 8500 zł rocznie.

A jeśli już mówimy o wspieraniu rodzin – to dlaczego tak chętnie premiujemy tych, którzy zarabiają powyżej średniej krajowej, a ci biedniejsi zostają w tyle? Czy nie warto byłoby pomyśleć o rozwiązaniu bardziej sprawiedliwym – na przykład zwiększeniu świadczeń na dzieci w rodzinach o najniższych dochodach, które realnie potrzebują wsparcia?

Nie mam złudzeń. Wprowadzenie takiego pomysłu jak „drugie 800 plus” nie jest czystą troską o rodzinę. To także – a może przede wszystkim – polityka. W kampanii wyborczej wszystko brzmi lepiej, gdy opakowane jest w hasła z liczbami i prostym przekazem. A to, że na takim rozwiązaniu najwięcej zyskają rodziny zamożniejsze? Cóż, to już nie mieści się na billboardzie.

Komu to się naprawdę opłaca?

Nie dajmy się zwieść tytułom – propozycja prezydenta Nawrockiego może i brzmi jak dobra zmiana, ale w rzeczywistości to klasyczna ulga dla lepiej sytuowanych. Ci, którzy zarabiają więcej, zapłacą mniej. Ci, którzy już dziś nie płacą podatku, bo nie muszą – nic nie zyskają. Czy to sprawiedliwe? Moim zdaniem – nie.

Jeśli naprawdę chcemy, żeby w Polsce rodziło się więcej dzieci, musimy zmienić system. A nie tylko jego otoczkę podatkową.

Reklama

Zobacz też: Robimy to 3 razy w tygodniu. Rodzice pukają się w czoło: „U nas codziennie”

Reklama
Reklama
Reklama