Dzieci w 4 klasie dukają, zamiast czytać. Nauczycielka: „Rodzice niech obwiniają siebie”
Przychodzą z pretensjami, straszą dyrekcją, a ja codziennie widzę, jak ich dzieci nie radzą sobie z prostym tekstem. Nie chcę już udawać, że wszystko jest ok. To nie wina szkoły, tylko domów, w których książka jest rzadkim gościem.

Dlaczego uczniowie nie potrafią płynnie czytać?
Jestem nauczycielką od ponad dwudziestu lat i z bólem serca obserwuję, jak coraz więcej dzieci w czwartej klasie duka, zamiast czytać. Litera po literze, powolne sylabizowanie, gubienie słów – to codzienność na moich lekcjach. I choć mogłabym zrozumieć, że pierwszoklasista ma z tym problem, to dziesięciolatek powinien już sprawnie korzystać z umiejętności, która jest fundamentem całej dalszej edukacji.
Rodzice często przychodzą z pretensjami: „Dlaczego moje dziecko nie umie czytać?”, „Czemu nic pani z tym nie robi?”, „To skandal, zgłoszę sprawę do dyrekcji”. Piszą w Librusie nieprzyjemne wiadomości, potrafią insynuować, że to nauczyciel zawalił. Tylko że prawda jest inna.
Szkoła nie jest w stanie nadrobić tego, co dziecko powinno wynieść z domu. Jeśli w rodzinie się nie czyta, jeśli rodzice nie pilnują, żeby dziecko ćwiczyło, jeśli książki stoją zakurzone na półce – efekt będzie właśnie taki.
W domu zamiast książki – tablet i telefon
Kiedy pytam uczniów, co ostatnio czytali, słyszę w odpowiedzi: „gry”, „YouTube”, „nic”. Dzieci spędzają długie godziny z telefonem w ręku, a kontakt z książką bywa dla nich karą. I to nie bierze się znikąd. W wielu domach rodzice sami nie czytają, nie zabierają dzieci do biblioteki, nie kupują im książek, bo „szkoda pieniędzy”.
A potem dziwią się, że ich syn czy córka nie potrafi sklecić kilku zdań płynnie. Czytanie nie jest umiejętnością, którą raz się opanuje i zostaje na całe życie. To jak mięsień – jeśli nie jest ćwiczony, zanika.
Jako nauczyciel mogę zachęcać, mogę wymagać, mogę organizować zajęcia w bibliotece, ale nie mogę zastąpić codziennego nawyku czytania w domu. Bez tego każda lekcja języka polskiego będzie tylko gaszeniem pożarów, a nie rozwijaniem pasji.
Odpowiedzialność rodziców, nie nauczycieli
Rozumiem frustrację rodziców, którzy widzą, że dziecko ma kłopot. Ale zamiast kierować pretensje w stronę szkoły, warto spojrzeć na siebie. Czy w waszym domu rozmawia się o książkach? Czy wieczorem dziecko widzi mamę lub tatę z książką w ręku? Czy przed snem ktoś mu czyta? Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to właśnie tam leży problem.
Nie piszę tego listu, żeby kogokolwiek obrazić. Piszę, bo mam wrażenie, że zaczynamy żyć w absurdzie. Nauczyciel stał się wygodnym „chłopcem do bicia” – jeśli dziecko ma trudności, to przecież wina szkoły. A to nieprawda. Bez wsparcia domu, bez regularnych ćwiczeń i bez dobrego przykładu nawet najlepszy pedagog nie zdziała cudów.
Zamiast kolejnego telefonu z pretensjami, proszę – usiądźcie z dzieckiem i poczytajcie razem. Wypożyczcie książkę, pokażcie, że literatura może być przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.
Dziecko, które w czwartej klasie ledwo składa słowa, będzie mieć problemy nie tylko z polskim, ale z każdym innym przedmiotem. Bo jak zrozumie treść zadania z matematyki, skoro nie potrafi go przeczytać?
Ilona
Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.
Zobacz także: 1 września zabieram dzieci na all inclusive w Turcji. Nauczyciele powinni mi dziękować