Dzieci w szkole są złośliwe, podstawiają sobie nogi i kradną. Nauczycielka: „Wynoszą to z domu”
Na ostatnim zebraniu usłyszałam słowa, które długo dudniły mi w głowie. Niby prawda, ale zabolała bardziej, niż się spodziewałam. Teraz nie mogę przestać o tym myśleć.

Jestem mamą dziewięciolatki, która ogólnie w klasie jest lubiana, ma wiele koleżanek, w domu nie sprawia problemów. Z ostatniego zebrania w szkole wyszłam jednak z poczuciem wstydu, złości i bezradności.
Na zebraniu wychowawczyni nie gryzła się w język
Nauczycielka zaczęła spotkanie od słów, że dzieci są coraz bardziej złośliwe, podstawiają sobie nogi na korytarzu, zabierają sobie rzeczy z tornistrów, a w klasie co chwilę wybuchają kłótnie. Mówiła, że to już nie są „drobne sprzeczki”, tylko zachowania, które robią się poważne. Podkreślała, że dzieci nie znają granic, a lista uwag od innych nauczycieli codziennie się wydłuża.
Szczególnie zabolały słowa o konfliktach między dziewczynkami, które stają się coraz bardziej wyrachowane i dokuczają sobie bez skrupułów. Czy to było też o mojej córce?
Potem nauczycielka dodała spokojnie, ale stanowczo: „Takie zachowania rodzą się w domu. Dzieci żyją tym, co obserwują”. Kiedy to mówiła, patrzyłam po innych rodzicach. Jedni wzdychali, inni kręcili głowami. A część… przytakiwała bez wahania. Jakby to było oczywiste, że dzieci same nie wymyślają chamskich odzywek, że muszą je skądś wynosić.
Słowa, które bolą bardziej, gdy dotyczą nas samych
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Przecież u nas w domu nie ma awantur. Nie rzucamy przekleństwami, nie obrażamy się nawzajem. Staram się rozmawiać, tłumaczyć, pokazywać córce, że każdy zasługuje na szacunek. A mimo to nauczycielka powiedziała coś, co sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę robię wszystko dobrze.
Najbardziej zabolało mnie, gdy jedna z mam powiedziała: „No bo dzieci teraz to tylko TikTok i słuchanie, jak rodzice obgadują sąsiadów. Skąd mają wiedzieć, co wolno, a czego nie?”. I choć w pierwszej chwili chciałam protestować, to zrozumiałam, że coś w tym jest. Nawet jeśli my w domu pilnujemy swoich słów, to przecież dzieci mają oczy i uszy otwarte wszędzie – na podwórku, w autobusie, w internecie. Chłoną wszystko jak gąbka.

Strach o to, jakie dziecko wychowuję
Wróciłam do domu i długo patrzyłam na moją córkę, która rysowała przy biurku. Ma dobre serce, potrafi się podzielić, jest czuła. Ale przecież każde dziecko ma momenty, w których powtarza zasłyszane teksty albo robi coś głupiego, żeby zaimponować kolegom. I tu zaczyna się mój lęk: czy potrafię ją nauczyć, co jest właściwe, jeśli świat wokół pokazuje coś innego?
Chciałabym, żebyśmy – jako rodzice – nie odbierali słów nauczycieli jak ataku. Może czasem warto się zatrzymać i spojrzeć szerzej. Dzieci naprawdę „wynoszą z domu” wiele. Ale wynoszą też z internetu, telewizji i tego, co usłyszą na placu zabaw. I to wszystko razem tworzy ich świat.
Może najważniejsze, co możemy zrobić, to być dla nich bezpiecznym miejscem. Takim, w którym nauczą się, że słowa ranią, a złośliwość nie jest zabawą. I choć nie mamy wpływu na wszystko, to mamy wpływ na to, jak z nimi rozmawiamy, jak reagujemy i czego uczymy je każdego dnia.
Piszę to z nadzieją, że ktoś jeszcze poczuje ulgę, wiedząc, że nie tylko on zmaga się z podobnym ciężarem. Bo bycie rodzicem wcale nie jest takie proste, jak się czasem wydaje.
Anna P.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Ktoś powinien dyżurować w szkole od 7 rano? „Jak niby mam zdążyć do pracy?”