Reklama

Mam koleżankę, która wychowuje dwójkę dzieci – chłopca w wieku szkolnym i nastolatkę. Często dzielimy się historiami z domu i właśnie od niej usłyszałam ostatnio zdanie, które z jednej strony ją rozbawiło, a z drugiej... zabolało. „Wiesz, on nic mi nie powiedział, ale babci – wszystko. Z detalami, z emocjami. Zupełnie, jakby ją wybrał na swoją spowiedniczkę”. I choć mówiła to z uśmiechem, wyraźnie poczuła się ominięta. Ale nie zła. Raczej zdezorientowana.

Reklama

Bo jak to tak? Przecież to ona codziennie robi kanapki, ogarnia plan lekcji, zna na pamięć ulubioną bajkę i wie, że niebieskie skarpetki to dramat na poziomie kryzysu międzynarodowego. A jednak to nie jej dziecko opowiada o tym, że ktoś je wyśmiał w klasie albo że czuje się niewidzialne, kiedy starsza siostra ma swój nastolatkowy humor. I tu właśnie wchodzi na scenę... babcia. Lub dziadek. Z herbatką w ręku, spokojnym głosem i bez terminarza na głowie.

Dziadkowie nie oceniają. Oni słuchają

Z czasem zaczęłam się temu przyglądać. I wcale nie tylko w historii koleżanki. W moim otoczeniu to powtarza się jak refren. Dzieci instynktownie wiedzą, że babcia czy dziadek nie są częścią tej codziennej „logistyki życia”. Nie muszą oceniać, wyciągać konsekwencji, nie są odpowiedzialni za zadania, plany, harmonogramy. A to tworzy przestrzeń. Daje wolność.

Dziadkowie mają ten dar – nie dlatego, że są idealni, ale dlatego, że mają czas. Czas, którego my – rodzice – często nie mamy. Bo wiecie, kiedy siedzi się przy stole i próbuje jednocześnie nakarmić dziecko, przypomnieć o jutrzejszym WF-ie i odpisać szefowi na maila, to trudno być tym pełnym skupienia słuchaczem.

A babcia? Ona siedzi na kanapie i po prostu… słucha. Nie przerywa. Nie daje gotowych rozwiązań. Nie pyta: „a czemu tak późno o tym mówisz?”. Dla dziecka to jak balsam. Spowiedź bez ryzyka.

To także kwestia braku ocen. Dziadkowie częściej mówią „no tak bywa”, „też tak miałem”, zamiast „musisz się bardziej starać” czy „czemu się nie postawiłeś?”. Dziecko nie boi się rozczarować. Wie, że nie usłyszy wykładu ani nie dostanie minusa za złe emocje. Po prostu może być sobą. Nawet jeśli to „sobą” oznacza bycie wkurzonym, zazdrosnym, a nawet niesprawiedliwym.

Dziadkowie mają czas, my mamy listy rzeczy do zrobienia

Nie chodzi o to, że my – rodzice – jesteśmy gorsi. Po prostu jesteśmy… inni. Zostaliśmy wrzuceni w wir codzienności. Znam to z własnego doświadczenia. Mam dzieci i naprawdę bywają dni, kiedy nie pamiętam, co zjadłam na obiad. W takiej rzeczywistości rozmowa o emocjach dziecka bywa wypychana na margines. Nie z braku miłości. Z braku mocy przerobowych.

Dziadkowie żyją często wolniej. Czas płynie u nich innym rytmem. Dla nich poranna kawa to rytuał, nie zadanie do odhaczenia. I właśnie dlatego ich rozmowy z wnukami mają inny wymiar. Są jak okienko, przez które dziecko może wyjrzeć i zobaczyć, że świat nie musi pędzić. Że można usiąść, pogadać, powspominać.

Moja koleżanka powiedziała kiedyś: „Już się nie złoszczę, że moje dzieci mówią więcej mamie niż mnie. Cieszę się, że mają taką bezpieczną przystań. I wiesz co? Czasem podsłuchuję – bo z tych rozmów też się dużo o nich dowiaduję”. I to było piękne. Bo czasem wystarczy się nie wpychać. Być w pobliżu. A może nawet – nauczyć się od naszych rodziców, jak słuchać, nie oceniając.


To, że dzieci wolą zwierzać się dziadkom, nie jest porażką rodziców. To naturalny mechanizm. One po prostu czują, że mogą tam odetchnąć. Że nie będą przepytywane ani oceniane. I wiecie co? Dobrze, że mają takie miejsce. A my – możemy im tylko tego zazdrościć. I próbować uczyć się tej dziadkowej cierpliwości i spokoju, choćby od czasu do czasu.

Reklama

Zobacz też: Toksyczny ojciec powtarzał mi to 1 zdanie. Robię wszystko, by mój syn nigdy go nie usłyszał

Reklama
Reklama
Reklama