Reklama

Nie jestem tą mamą, która w życiu nie dała dziecku frytek. Uważam, że domowy rosołek jest w porządku, ale czasem – szczególnie w sobotę po ciężkim tygodniu – wsiadamy we trójkę do auta, zamawiamy maka i jedziemy na plac zabaw. Jest beztrosko, tłusto, słono i głośno. I niech tak będzie – taki mamy rytuał. Ale ostatnia scena, którą zobaczyłam w McDonald’s, nie chce mi wyjść z głowy.

Reklama

Właściwie – od tamtej pory coś mnie ściska w środku. Bo tam nie chodziło o nuggetsy. Ani o to, że chłopiec nie chciał jeść. Chodziło o coś więcej.

„Masz zjeść teraz” – czyli jak uczymy dzieci ignorować siebie

Chłopiec był drobny, może miał trzy lata. Wydawał się spokojny, choć już przy odbiorze jedzenia coś nie grało. Raz, że wszystko chciał robić sam. Dwa – nuggetsy były za gorące. Trzy – nie było jasne, czy ważniejsza jest zabawka, frytki czy ulubiony sos. Ale dzieci tak mają – chcą poukładać świat po swojemu. Problem zaczyna się wtedy, gdy dorośli nie mają na to cierpliwości.

Dziadkowie – babcia i dziadek – zaczęli wydawać rozkazy. „Zjedz teraz”, „to nie jest gorące”, „musisz zjeść”. Chłopiec się buntował i był coraz bardziej napięty. W końcu eksplodował płaczem. I wtedy zaczęło się prawdziwe bombardowanie:

  • „Jesteś niegrzeczny”,
  • „Zadzwonię do taty”,
  • „Mamie powiemy, jak się zachowywałeś”,
  • „Dziadek cię już nie zabierze”,
  • „Nie pójdziemy na lody”.

Nie sądziłam, że można wypuścić tyle słownych strzałów w ciągu jednej minuty. I każda z nich trafiała. Wreszcie padło to, czego boję się najbardziej: odliczanie. Babcia zaczęła groźnie: „raz... dwa...”. A mi zrobiło mi się duszno. A chłopiec? W jednej chwili zamilkł. Zamknął się w sobie. Już nie płakał. Już „był spokojny”.

I potem się dziwimy, że nie potrafią powiedzieć „nie”

Obserwowałam to wszystko ze smutkiem. Siedziałam przy stoliku obok z moim synkiem, który patrzył na tamtego chłopca ze zdziwieniem. Bo u nas nikt nie liczy do trzech z groźną miną – jeśli już liczę, to z uśmiechem, w formie zabawy. U nas nikt nie mówi: „masz zjeść, bo ja tak mówię”.

Starałam się nie oceniać. Wiem, że każdy ma prawo do wychowawczych potknięć. Ale jeśli tak wygląda „wspólny czas z dziadkami” – to jakich dorosłych wychowujemy? I przede wszystkim: jak ten chłopiec ma się nauczyć mówić „nie”?

Nie będzie wiedział, jak odmówić, gdy ktoś przekroczy jego granice. Będzie siedział cicho, gdy ktoś go zrani. Może nauczy się ignorować własny głód, zmęczenie, emocje. W końcu sam słyszał: „nie płacz”, „przestań”, „nic się nie dzieje”.

A potem, już jako dorosły, będzie się zastanawiał: skąd te trudne relacje z jedzeniem? Dlaczego każdy stres zagłuszam jedzeniem? Skąd to poczucie winy, gdy nie spełniam czyichś oczekiwań? I dlaczego wciąż mówię „tak”, choć wszystko we mnie krzyczy „nie”?

Nie wystarczy kochać. Trzeba też uszanować

Wiem, że dziadkowie kochają. Wiem, że chcieli dobrze. Może po prostu zależało im, żeby zjadł, żeby nic się nie zmarnowało, żeby nie bolał go brzuch. Ale między „chcieć dobrze” a „zrobić dobrze” jest ogromna różnica.

Dzieci z pokolenia alfa nie mają problemu z wyborem, co chcą oglądać na tablecie. Ale będą miały ogromny problem z granicami – jeśli my ich tego nie nauczymy. Bo kiedy płaczą, każemy im milczeć. Kiedy protestują – straszymy. A kiedy czegoś nie chcą – zaczynamy odliczanie do trzech.

Z tego maka wyszłam bardziej zmęczona niż po całym tygodniu pracy. Bo tak bardzo było mi szkoda tego chłopca. I mojego synka, który to wszystko widział. I tych dziadków, którzy – jestem pewna – naprawdę nie wiedzieli, co robią.

Ale najbardziej szkoda mi nas wszystkich. Bo czasem, w tej całej miłości, zapominamy o szacunku. A przecież jedno bez drugiego nie działa.

Reklama

Zobacz też: Nie mów tak przy pokoleniu alfa. Dla tych dzieci te 3 zdania są jak policzek

Reklama
Reklama
Reklama