Reklama

Do tej pory ich poranki były nerwowe, a on nie wiedziała, jak to zmienić. Natalia, mama sześcioletniego Kostka i czteroletniej Nelki, napisała do naszej redakcji. Swoją historią chce otworzyć rodzicom oczy na świat dziecka. To właśnie jeden z takich poranków odmienił ich codzienną rutynę. Gdy Kostek znów rozpłakał się po tym, co powiedziała mu mama, Natalia obiecała sobie, że nigdy więcej nie użyje tego słowa. Przeczytajcie ich historię.

Reklama

Natalia ciągle powtarzała jedno słowo

Kochane Mamy (i Tatusiowie),

Chciałabym podzielić się z Wami swoją małą rodzinną rewolucją i ostrzec innych rodziców przed pułapką, w którą sama wpadłam. Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, jak wielką moc ma jedno słowo. Mówiłam je bez zastanowienia setki razy dziennie: „Zrób to szybko”, „Ubierz się – i to szybko, musimy już wychodzić”, „Zjedz obiad szybko, bo wystygnie”. Wydawało mi się, że to neutralna wskazówka, a jednak wieczne napięcie dało mi do myślenia.

Wystarczyła 1 zmiana, żeby w domu zapanował spokój

To było jeszcze przed wakacjami. Jak zwykle szykowaliśmy się do przedszkola, a ja miałam piętnaście minut, żeby zdążyć na autobus. Już czułam się spóźniona, choć nawet nie wyszliśmy jeszcze z domu. W gardle miałam gulę. Wtedy mój 6-letni synek zaczął płakać, bo nie nadążał za moimi instrukcjami. Stałam nad nim jak góra, a on nie mógł założyć swoich skarpetek. Po kolejnym „szybko, szybko” uświadomiłam sobie, że ten „pośpiesznik” zupełnie blokuje naturalne tempo dziecka.

To moje słowa zrujnowały im kolejny poranek. Przestaliśmy się rozumieć, bo dla niego każda minuta to wieczność, a dla mnie każda sekunda była na wagę złota. Wtedy zrozumiałam, że w mojej głowie tempo od zawsze wyznaczały godziny i obowiązki, a moje dzieci tego nie rozumieją.

Tempo dzieci ma znaczenie

Postanowiłam więc wyciąć „szybko” z codziennego słownika. Zamiast „Szybko umyj rączki”, zaczęłam mówić: „Proszę, umyj rączki, bo są bardzo brudne” albo „Czy możesz mi pomóc z tym kubeczkiem?”. I co się stało? Zamiast oporu i marudzenia, usłyszałam radosne „Tak”, bo dzieci poczuły, że ich tempo i emocje się liczą.

Odkąd wprowadziliśmy taką małą zmianę, w domu zrobiło się spokojniej. Nie znaczy to, że codziennie jest idealnie, ale zamiast przeskakiwać od jednego rozkazu do drugiego, rozmawiamy z dziećmi jak z partnerami. A ja uczę się, że czasami warto zwolnić — nawet jeśli świat wokół pędzi.

Natalia

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama