Jeśli chcesz wychować pewne siebie dziecko, pozwól mu na tę jedną rzecz. Sukces murowany
Od zawsze chciałam wychować pewne siebie dziecko. Takie, które wie, że potrafi, i nie boi się próbować. Ale dopiero niedawno zrozumiałam, że kluczem do tego wcale nie są wielkie słowa o odwadze czy codzienne motywowanie. To jedna, pozornie prosta rzecz: pozwolenie mu na samodzielność.

Ten pierwszy raz, gdy serce podeszło mi do gardła
Mój syn ma osiem lat. Pewnego dnia poprosił, czy może pójść sam do osiedlowego sklepu po loda. Zamarłam. W głowie od razu usłyszałam te wszystkie historie o porwaniach, wypadkach, złych ludziach. Najchętniej powiedziałabym „Nie, kochanie, mama pójdzie”. Ale spojrzałam na jego twarz. Był taki dumny, że sam wpadł na ten pomysł, że czuje się wystarczająco duży.
Wzięłam głęboki oddech. Pomyślałam: „Chcesz wychować pewne siebie dziecko? Pozwól mu na to”. Dałam mu pieniądze, ustaliliśmy, że od razu po zakupach do mnie zadzwoni, i wypuściłam go z domu. Patrzyłam przez okno, jak idzie, a serce waliło mi jak szalone. To był dla mnie większy test niż dla niego.
Czytaj także: „Dał to mojej córce, a ja zaczęłam krzyczeć”. Ta scena w sklepie to nie żart, to ostrzeżenie
Samodzielność buduje wiarę w siebie
Kiedy wrócił, miał w oczach błysk radości i dumy, której nie dałoby mu żadne moje „Brawo, super synku, jesteś odważny!”. On sam poczuł, że potrafi. I to właśnie wtedy zrozumiałam, że to jest ten sekret wychowania pewnego siebie dziecka. Nie gadanie o odwadze. Nie chwalenie za wszystko. Tylko pozwalanie, żeby samo robiło rzeczy, które mieszczą się w granicach jego możliwości i bezpieczeństwa.
Dziś, kiedy widzę mamy, które wyręczają swoje dzieci w zakładaniu kurtki, wiązaniu butów czy rozpakowywaniu plecaka, przypominam sobie, że sama tak robiłam. Bo było szybciej. Bo mniej nerwów. Bo mniej bałaganu. Ale z każdym takim „Nie rób, ja to zrobię” odbierałam mu odrobinę pewności, że potrafi. A przecież chcę, żeby pewność siebie wynosił z domu, a nie szukał jej latami w dorosłości.
Zacznij od małych kroków
Pozwolenie dziecku na samodzielność nie oznacza wysyłania go w góry z plecakiem survivalowym. To te codzienne drobiazgi:
- wejście samodzielnie na wysoką drabinkę,
- samodzielne zamówienie lodów w budce,
- wyjście do sklepu osiedlowego,
- zaplanowanie, co zapakuje sobie na szkolną wycieczkę albo na kolonie,
- przygotowanie kanapki do szkoły bez mojej pomocy.
Każdy z tych małych kroków to cegiełka w budowaniu przekonania: „Potrafię. Dam radę. Nie muszę być idealny, żeby spróbować”.
Dziś, gdy mój syn wraca ze sklepu z drobnymi zakupami i resztą wydaną co do grosza, patrzę na niego z dumą. Ale najważniejsze, że on sam patrzy na siebie z dumą. I wierzę, że to uczucie zostanie z nim na całe życie – bez względu na to, czy pewnego dnia będzie składał CV, wchodził na scenę, czy podejmował decyzje, od których będzie zależało jego szczęście.
Zobacz także: Puściłam dzieci same po lody. Żałowałam przez całą godzinę