Julka nie zadzwoniła z kolonii ani razu. Otworzyłam jej walizkę i wszystko zrozumiałam
Pani Marta nie wykluczała, że córka będzie dzwonić co wieczór. W końcu to jej pierwszy wyjazd na kolonie. Teraz mama 10-latki pęka z dumy, bo przez te 10 dni wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego. Dowody znalazła w walizce.

Gdy inne dzieci płakały do telefonu, bo zginął im pluszak albo skończyła się pasta do zębów, 10-letnia Julka po prostu radziła sobie, jak umiała. Bo właśnie tak uczyła ją mama. 10-letnia Julia pojechała na kolonie na drugi koniec Polski, nie znając nikogo. Nie dzwoniła, nie marudziła, nie histeryzowała. Wieczorami wysyłała tylko krótkie SMS-y: „Jest super”, „Mam nowe koleżanki”, „Idziemy na kajaki” – wylicza jej mama.
Julka była przygotowana na test z dojrzałości
Dla jej mamy to było zaskoczenie. „Przyznaję, trochę się bałam. To jej pierwszy taki wyjazd bez nikogo znajomego, dziesięć dni w zupełnie nowym miejscu. Ale nie chciałam robić z tego wielkiego halo. Spakowałyśmy się, a właściwie spakowała się sama” – napisała do nas Marta, mama Julki.
Współczesne dzieci są często przedstawiane jako nieporadne. Że nie potrafią się same ubrać, spakować, odnaleźć w grupie. Że wracają z kolonii bez połowy rzeczy – bez klapków, szczoteczek, czasem nawet bez majtek. A jednak są wyjątki. Julka była przygotowana. Sama wybrała ubrania, sama spisała sobie listę.
„Obserwowałam ją jak zaczarowana. Przed wyjściem z domu sprawdziłam, czy zabrała szczotkę i klapki pod prysznic” – śmieje się mama. Cała reszta była decyzją 10-latki.
Wystarczyło otworzyć walizkę i wszystko było jasne
Kiedy po dziesięciu dniach wróciła, nie było dramatów, płaczu, ani deklaracji, że „nigdy więcej”. Była opalona, uśmiechnięta i dumna. Ale najwięcej powiedziała jej walizka. W środku wszystko było na swoim miejscu – nawet skarpetki złożone tak, jak trzeba. A w jednej z bocznych kieszeni – wydrukowane zdjęcia z nowymi koleżankami. Dodały się na WhatsAppie. Umawiają się już na wspólne wyjścia. „To mnie wzruszyło najbardziej. Że nie tylko dała sobie radę, ale też otworzyła się na ludzi” – opowiada jej mama.
To nie jest historia o „cudownym dziecku”. To historia o tym, że dzieci potrafią. Tylko trzeba im pozwolić. „Moje koleżanki nadal pakują swoje dzieci, a przecież niektóre chodzą już do 7. klasy. Podpisują każdą koszulkę. Potem narzekają, że dzieci są niesamodzielne. Ale jak mają się nauczyć?”.
W domu pomaga od przedszkola
Julka od przedszkola pomaga w domu. Odkłada talerze do zmywarki, pakuje sobie przekąski na wycieczki, sama wybiera ubrania do szkoły. „Nie wszystko robi idealnie. Ale pozwalam jej próbować. I może właśnie dlatego, kiedy przyszło co do czego, dała radę”.
W czasie, gdy inni rodzice musieli pocieszać dzieci na odległość, pani Marta cieszyła się spokojem. „Pierwszy raz od dawna. I to bez wyrzutów sumienia. Bo wiedziałam, że ona po prostu świetnie się bawi”.
Masz podobną historię, którą powinny poznać inne mamy? Napisz do nas na redakcja@mamotoja.pl.
Zobacz też: Ostatni raz pojechałam na kolonie jako wychowawca. SMS od matki przelał czarę goryczy