Koleżanki ze świetlicy upokorzyły moją córkę, więc dałam im nauczkę. Wystarczyło 1 zdanie i zamilkły
Nie spodziewałam się, że odbiorę tego dnia córkę ze świetlicy w takim stanie. Weszłam do sali i zrozumiałam, że coś pękło – we mnie, w niej i w tej całej sytuacji.

Łzy na twarzy mojego dziecka
Kiedy przyszłam po córkę, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Stała w kącie z podkrążonymi oczami i łzami spływającymi po policzkach. Zamiast uśmiechu, który zwykle pojawia się, gdy mnie widzi, ujrzałam smutek i strach. Serce mi się ścisnęło.
Podbiegłam do niej, a wtedy drżącym głosem wyznała, że koleżanki narysowały jej karykaturę i podpisały obraźliwymi słowami. Kartki krążyły po świetlicy, a śmiechy bolały bardziej niż same bazgroły. Patrzyłam na swoje dziecko i czułam, jak narasta we mnie gniew – nie tylko na te dziewczynki, ale na cały świat, który pozwala, by takie rzeczy działy się w szkole.
Moja reakcja w jednej chwili
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej była tak wściekła. Córka wskazała winne koleżanki – siedziały razem, zadowolone z własnego „dowcipu”. Podeszłam do nich i zanim zdążyłam ochłonąć, podniosłam głos.
Powiedziałam jedno zdanie, które wyszło ze mnie jak krzyk serca, coś w stylu: „Jeszcze raz coś takiego się stanie, a pożałujecie”. Dziewczynki spuściły głowy, zamilkły, a cisza, która zapadła, mówiła więcej niż tysiąc słów. Sama nie wiem, co dokładnie miałam na myśli, wypowiadając te słowa – to była czysta emocja, instynkt, odruch matki broniącej swojego dziecka.
W tamtej chwili nie obchodziło mnie, co pomyślą inni. Nie interesowało mnie, czy ktoś uzna, że przesadziłam. Moja córka musiała zobaczyć, że ma we mnie tarczę. Że nie jest sama.
Nie żałuję, że się odezwałam
Dziś, gdy o tym myślę, wiem, że działałam w nerwach. Ale nie żałuję. Gdyby sytuacja się powtórzyła, postąpiłabym tak samo. Bo w tej chwili najważniejsze było dla mnie jedno – przywrócić córce poczucie bezpieczeństwa i pokazać, że nikt nie ma prawa jej poniżać.
Od tamtego dnia dziewczynki nie zaczepiają mojej córki. Ona znów wraca ze świetlicy z uśmiechem, choć wiem, że rana w środku jeszcze się goi.
Piszę ten list, bo wiem, że wiele mam przeżywa podobne chwile – gdy dziecko wraca zranione, a my stoimy na rozdrożu: milczeć czy reagować. Ja wybrałam reakcję. Nie idealną, może niepedagogiczną, ale skuteczną. I jeśli miałabym coś powiedzieć innym matkom, to to: nie bójcie się stanąć po stronie swojego dziecka, nawet jeśli inni będą was oceniać.
Judyta
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Nauczycielka: o 22 dostałam bezwstydnego SMS-a od matki ucznia. Chyba pomyliła numery