„Mama ciągle przy garach, tata jęczy”. W Wigilię dziecko nie wie, czy cieszyć się, czy mieć poczucie winy
Wystarczy jeden dzień spięć i przeciągniętych granic, by magia świąt zamieniła się w emocjonalną minę pod choinką. A dzieci, zamiast czuć ekscytację, zaczynają zastanawiać się, czy mogą się w ogóle cieszyć.

Święta mają swoją wyjątkową aurę, ale mają też swoją ciemniejszą stronę – tę, o której rzadko mówimy głośno. Z roku na rok coraz częściej widzę, jak wiele rodzin wchodzi w Wigilię zmęczonych, zirytowanych i rozdartych między „powinno być idealnie” a realnymi emocjami. A dzieci? One chłoną to wszystko jak gąbka.
Kiedy świąteczna magia pęka
Jako mama wiem, jak wygląda wigilijny chaos. Garnek z barszczem bulgocze, makowiec nie wyszedł, ktoś zgubił gwiazdkowy obrus, a na dokładkę wujek dzwoni, że jednak przyjdzie. W powietrzu – oprócz zapachu pierogów – unosi się napięcie. I wtedy pojawia się to zdanie, które słyszałam w tylu domach: „Mama ciągle przy garach, tata jęczy”.
Niby nic takiego, zwykły komentarz. Ale jeśli przyjrzeć się z bliska, to właśnie w takich momentach pęka świąteczna magia. Bo kiedy dorośli chodzą po domu sfrustrowani, przeciążeni i w trybie „muszę”, dzieci nie widzą pierogów i lampek. One widzą rodziców, którzy są nieszczęśliwi.
I zaczynają myśleć, że to ich wina.
Dzieci biorą emocje rodziców na siebie
Dzieci nie patrzą na kontekst. Nie widzą, że mama jest niewyspana po nocnym lepieniu uszek, a tata oddałby wszystko za godzinę ciszy. Widzą jedynie twarz mamy, która marszczy brwi i odpowiada półsłówkami. Widzą tatę, który ciężko wzdycha, jakby Wigilia była obowiązkiem, a nie spotkaniem.
I zaczyna się taniec domysłów:
- „Czy zrobiłem coś nie tak?”
- „Czy mam nie prosić o prezenty?”
- „Czy mogę się cieszyć, skoro oni są tacy zmęczeni?”
Najbardziej poruszające są rozmowy, które prowadzę z rodzicami po świętach. Opowiadają, że dziecko nagle zamknęło się w pokoju, nie chciało otwierać prezentów, lub przeciwnie – robiło wszystko, by rozśmieszyć dorosłych i „naprawić” atmosferę. To ogromny ciężar.
Święta idealne istnieją tylko na Instagramie
Przez lata sama próbowałam tworzyć tę perfekcyjną Wigilię – lepione ręcznie pierogi, dom pachnący pomarańczami, miks tradycji i czułości. I chociaż czasem się udawało, to zapłaciłam za to zmęczeniem tak głębokim, że w Wigilię marzyłam tylko o śnie. A przecież nie o to chodzi.
Dzieci nie zapamiętają, czy na stole były dwie ryby czy pięć. One zapamiętają:
- czy mama na nie patrzyła, kiedy mówiły,
- czy tata się uśmiechał,
- czy było ciepło i spokojnie,
- czy ktoś się na nich złościł „przy okazji”.
Cała ta perfekcja działa tylko na zdjęciach. W prawdziwym życiu dzieci bardziej potrzebują obecności niż błyszczącej choinki.
Co możemy zrobić dla nich?
Nie proponuję rewolucji. Proponuję… odpuszczenie. Odpuszczenie tej jednej dodatkowej potrawy, tego idealnego kadru, tej ambicji, że „święta muszą wyglądać tak jak zawsze”.
Bo jeśli mamy ochotę położyć się na kanapie z kubkiem barszczu i kupnymi pierogami – to właśnie to będzie najlepsza Wigilia dla dzieci. Wigilia, w której dorośli są prawdziwi, a nie zmęczeni perfekcyjnością.
Czasem najważniejszym prezentem, jaki możemy im dać, jest wyraźny komunikat: „Twoja radość nie jest dla mnie ciężarem. Możesz się cieszyć. Masz do tego prawo”.
Wigilia, która nie boli
Chciałabym, żebyśmy w tym roku – ja również – zrobili coś ważnego: sprawdzili w sobie napięcie. Zastanowili się, co z tego wigilijnego „muszę” można wykreślić. I pozwolili dzieciom wejść w święta bez tego poczucia, że ich uśmiech może komuś przeszkadzać.
Może wtedy Wigilia znów stanie się tym, czym miała być od początku – spokojem, bliskością, radością. Nawet jeśli barszcz będzie z kartonu, a makowiec z piekarni. Bo dzieci nie potrzebują idealnych świąt. One potrzebują spokojnych dorosłych.
Zobacz także: Ta bajka z przesłaniem to grudniowy hit na Netflix. Bez niej nie ma prawdziwych świąt