Matka: „Jeśli córka zapomni kasztanów do szkoły, to jej odpowiedzialność. Nie róbmy z dzieci ciamajd”
Dla wielu rodziców szkoła to drugi etat: sprawdzają zadania, pakują plecaki, a jesienią – zbierają po nocach kasztany, żołędzie i kolorowe liście. Potem dziwią się, że dzieci nie potrafią radzić sobie same. Ja stawiam granicę – nie będę wyręczać mojej córki na każdym kroku.

Moja córka chodzi do trzeciej klasy. Uważam, że to najwyższy czas, żeby sama pilnowała swoich spraw. Oczywiście – przypomnę, podpowiem, ale nie zamierzam być sekretarką. Jeśli zapomni kasztanów na następny dzień albo nie spakuje liści do zielnika, to jej problem. Nie będę biegła w niedzielę wieczorem do parku z latarką, żeby ratować sytuację.
Dlaczego? Bo choć kocham ją nad życie, każde dziecko musi zrozumieć, że jego działania – albo ich brak – mają konsekwencje. Jeśli córka nie odda pracy na czas... świat się nie zawali. Czy to tragedia? Nie. To będzie dla niej lekcja, która zaprocentuje w przyszłości.
Rodzice robią z siebie służących
Na korytarzu szkolnym często słyszę rozmowy rodziców: „Dzieci miały przynieść żołędzie, więc wczoraj jeszcze biegałam po osiedlu”, „Zadanie było trudne, więc napisałam je za syna”, „Nie miałam czasu, żeby mu kupić brystol, ale rano wstąpię do sklepu”. I mam wrażenie, że to nie dzieci są uczniami, tylko my – dorośli.
Nie chodzi mi o to, by zostawić dziecko samo z wszystkim. Ale jeśli na każdym kroku będziemy wyręczać i ratować, to jak ono ma się nauczyć planowania, odpowiedzialności, a przede wszystkim – samodzielności? Potem dziwimy się, że nastolatki nie potrafią same odrobić lekcji czy przygotować się do klasówki. A przecież ten mechanizm zaczyna się już w podstawówce.
Lekcja życia jest ważniejsza niż kasztany
Wiem, że część rodziców mnie skrytykuje. Powiedzą: „Ale jak to? Przecież dziecko będzie miało kłopot, będzie mu przykro!”. Owszem, może będzie. Ale uważam, że to lepsze niż nauka, że mama zawsze wszystko załatwi, a tata wszystko sprawdzi.
Szkoła to nie tylko tablica i zeszyty. To także nauka życia. Jeśli moja córka zapomni kasztanów, to nie koniec świata – ale może poczuje dyskomfort i następnym razem przygotuje się lepiej. Tak rodzi się odpowiedzialność.
Dlatego apeluję do innych rodziców: przestańmy wyręczać nasze dzieci na każdym kroku. Nie róbmy z nich ciamajd. Dajmy im przestrzeń, by popełniały błędy i ponosiły ich konsekwencje. Bo właśnie z takich małych lekcji – czy będą to kasztany, liście czy nieprzygotowanie do zajęć – rodzą się najważniejsze życiowe umiejętności.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Świetlice to zwykłe przechowalnie. Paniom nie chce się nawet pobawić z dziećmi