Miałam wyrzuty, że nie zabrałam dzieci na all inclusive. A potem zobaczyłam, co zrobiły za domem
Scrollowałam Instagram i czułam się jak najgorsza matka. A potem spojrzałam przez okno i zrozumiałam, że nasze lato wcale nie musi być „instagramowe”, żeby było piękne.

Wakacje bez palm i all inclusive
W tym roku nie zabrałam dzieci na żadne spektakularne wakacje. Nie było biletów na Bali, apartamentu na greckiej wyspie, ani nawet tygodnia nad Bałtykiem. Po prostu – nie było budżetu. Mimo to długo czułam, że powinnam „coś” zorganizować. Coś, co wyglądałoby dobrze na zdjęciach. Coś, co dałoby im wspomnienia inne niż podwórko i las za domem.
Przez pierwsze dni lipca, przeglądając social media, patrzyłam na znajomych pozujących na tle palm, dzieci na flamingach w lazurowej wodzie i zdjęcia drinków z parasolkami. Scrollowałam i czułam się winna. Że jestem niezaradna. Że nie dałam dzieciom tego, na co – jak mi się wydawało – wszyscy inni mogą sobie pozwolić. A potem wydarzyło się coś, co przewartościowało całe moje podejście do lata.
Zamiast lotu – wyprawa do lasu
Pewnego ranka, gdy znów siedziałam z kawą, obwiniając się, że nie zorganizowałam „prawdziwych” wakacji, spojrzałam przez okno. A tam – moje dzieci wciągały do lasu koce, plastikowe miski, pudełko po lodach i słoiki. Po godzinie wróciły do domu tylko po nożyczki i… szczoteczki do zębów.
Zapytałam, co robią.
– Budujemy bazę! – krzyknęła najmłodsza. – A z ziół zrobimy perfumy dla elfów!
– I mydło! – dodał starszy syn. – Jak z TikToka, tylko nasze będzie leśne.
Ich entuzjazm był zaraźliwy. Patrzyłam na ich brudne stopy, potargane włosy, błysk w oczach i pomyślałam: „To są wakacje. Ich wakacje. I właśnie takie będą wspominać”.
Zabawa nie do pokazania w social mediach
Nie zrobiłam im wtedy żadnego zdjęcia. I choć to może wydawać się dziwne – celowo. Nie dlatego, że nie były „ładne” czy że las nie był fotogeniczny. Ale dlatego, że to był moment tylko dla nas. Intymny, zwyczajny, bez filtra i lajków. Bez potrzeby udowadniania czegokolwiek światu.
Zdałam sobie sprawę, że jestem zmęczona presją tworzenia wspomnień, które dobrze wyglądają na Instagramie. Że chcąc dać dzieciom wszystko, zapomniałam, że to, czego naprawdę potrzebują, to przestrzeń, nuda, własne pomysły, dzikość, czas – i ja, obecna, a nie zestresowana.
Presja idealnych wakacji
Nie tylko ja to czuję. Każde lato to wyścig: kto gdzie był, kto wrócił bardziej opalony, kto miał lepszy hotel. Social media stworzyły nową kategorię obowiązków rodzicielskich – „dobre wakacje”. Dobre, czyli te, które dobrze wyglądają. Nikt nie wrzuca zdjęcia z podwórka, z kanapek jedzonych na trawie przed domem, z popołudnia spędzonego na graniu w planszówki, gdy leje.
A przecież to właśnie z takich dni składa się dzieciństwo. To nie zdjęcia z basenu zostają w głowie na zawsze, ale smak malin prosto z krzaka, nocowanie w namiocie na działce, skrzypienie podłogi w babcinym domu, śmiech przy ognisku. I tak – także „nudne” dni, kiedy dzieci same muszą wymyślić, co robić.
Moje dzieci nie będą miały zdjęcia z Malty. Ale będą mieć… siebie
Czasem mam wyrzuty, że nie daję im tyle, co inni. Że nie zawsze mogę zabrać ich do świata, który pokazują rówieśnicy. Ale coraz częściej widzę, że to nie brak, tylko dar. Dar uważności, kreatywności i wolności. Czasem trzeba nie mieć nic, żeby wymyślić coś wyjątkowego.
Moje dzieci w te wakacje zrobiły własnoręcznie „eliksiry” z wody, mchu i rumianku. Wymyśliły historię o leśnym duchu i zbudowały mu toaletę z kory. Spały na tarasie, przykryte kocami, bo namiotu nie chciało im się rozkładać. I śmiały się tak głośno, że słyszeli ich sąsiedzi kilka domów dalej.
Nie mam z tego żadnego zdjęcia. Mam wspomnienia. Ich też nie wrzucę do sieci.
Najlepsze wakacje dzieją się po cichu
Nie każdy musi mieć egzotyczne wakacje, żeby mieć dobre lato. Czasem wystarczy las za domem i wolny dzień bez planu. Czasem nie musimy dawać dzieciom „czegoś więcej”, tylko trochę mniej. Mniej ekranów, mniej presji, mniej porównań. A więcej swobody, przyrody i obecności.
W tym roku nie lecimy nigdzie. Ale może właśnie dlatego – to lato zapisze się w ich pamięci na długo.
Zobacz też: Nigdy więcej all inclusive w Turcji. „Z Mielna wróciłabym bardziej wypoczęta”