Mój syn dzień w dzień wyje pod salą. Żądania „cioci” przelały czarę goryczy
Histeria, błaganie i kurczowe trzymanie mamy za bluzkę – tak zaczyna się każdy poranek trzylatka z grupy „Pszczółek”. Maluch walczy z silnym lękiem separacyjnym, a jego mama z żalem do placówki. Ostatnie słowa nauczycielki tylko dolały oliwy do ognia, a sprawa trafiła do dyrekcji.

Kiedy czytałam wiadomość Pauliny, czułam się tak, jakbym to ja napisała ten list trzy lata temu. Wtedy mój synek zaczynał swoją przygodę z przedszkolem i również płakał każdego ranka.
Miałam jednak szczęście – w naszym przedszkolu spotkałam się z dużym wsparciem i cierpliwością nauczycielek. Paulina tego szczęścia nie miała. Sami przeczytajcie jej historię.
On płacze w przedszkolu, ja w samochodzie
Kiedy we wrześniu mój synek poszedł do przedszkola, wiedziałam, że nie będzie łatwo. On zawsze był bardzo związany ze mną, trudno znosi nawet krótkie rozstania. Ale nie sądziłam, że zamiast wsparcia spotkam się z taką bezdusznością.
Mój trzylatek trafił do grupy „Pszczółek”. Podczas adaptacji z rodzicem wszystko przebiegało spokojnie, ale już pierwszego dnia bez nas zalał się łzami. Krzyczał, że nie chce, wyrywał się, kurczowo tulił do mojej nogi. Kiedy zostawał w sali, jego płacz słychać było nawet w kuchni. Stałam za drzwiami, serce mi się krajało, a w oczach miałam łzy.
W samochodzie płakałam jak dziecko, próbując wmówić sobie, że to naturalne, że dzieci muszą przejść adaptację. A jednocześnie czułam się jak najgorsza matka, zostawiając go w takim stanie.
Na początku panie były naprawdę wyrozumiałe. Pocieszały mnie, że to minie, że trzeba czasu. Umawialiśmy się, że dziadkowie będą odbierać go o 11. Wydawało się, że to pomaga – kilka razy nawet usłyszałam, że jest lepiej, że już się trochę uspokaja. Była nadzieja, że idziemy w dobrą stronę.
I nagle wszystko runęło
Kilka dni temu „ciocia” zatrzymała moich rodziców i powiedziała im wprost, że powinniśmy rozważyć kilkumiesięczną przerwę w uczęszczaniu do przedszkola. Że może lepiej, żeby synek w ogóle teraz nie przychodził. Gdy mi to powiedzieli, zaniemówiłam. Przecież jeszcze chwilę wcześniej była mowa o postępach!
Poczułam ogromną złość i bezsilność. Jak to możliwe, że rozwiązaniem ma być… wyrzucenie dziecka z przedszkola? Płakać mi się chciało. Bo wiem, że mój syn nie nauczy się życia w grupie, jeśli zostanie zamknięty w czterech ścianach.
Komu ma być wygodniej – dziecku czy dorosłym?
Sprawa trafiła już do dyrektorki i czekam na dalszy ciąg. Ale we mnie buzują pytania. Rozumiem, że taki płacz jest trudny do ukojenia, że panie mają trudną pracę. Tylko czyje dobro w tej sytuacji ma być najważniejsze?
Czy naprawdę rodzic ma się poddać i zgodzić na odsunięcie dziecka? I to tylko dlatego, że trudniej się z nim pracuje? Czy to nie właśnie przedszkole powinno pomóc mu przejść przez ten trudny etap?
Mój syn ma prawo czuć lęk. Ma prawo tęsknić za mamą. A ja mam prawo oczekiwać, że ktoś go w tym wesprze, zamiast odsyłać do domu. Bo to nie on jest problemem. Problemem jest brak cierpliwości i zrozumienia u dorosłych.
Jeśli przechodziliście podobną sytuację albo macie doświadczenie w pracy z maluchami z lękiem separacyjnym – czekamy na Wasze historie. Piszcie do mnie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl
Zobacz też: Na myśl o pakowaniu śniadaniówki robi mi się słabo. Kanapka z serem to dziś obciach