Reklama

Prezydent powiedział, a dziecko uznało to za świętość

Jestem matką, która stara się wychowywać nastoletniego syna w szacunku do wiedzy i odpowiedzialności. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała walczyć o to, by moje dziecko chodziło na lekcje edukacji zdrowotnej – lekcje, które uważam za absolutnie potrzebne. Tymczasem wystarczyło, że w telewizji usłyszał, iż prezydent Nawrocki wypisał swojego syna z tych zajęć. I nagle moje dziecko, z powagą w głosie, powiedziało: „Mamo, skoro dziecko prezydenta nie chodzi, to ja też nie będę”.

Reklama

Byłam w szoku. Jak to możliwe, że prywatna decyzja jednej osoby – i to osoby pełniącej najważniejszy urząd w państwie – w kilka minut podważyła mój autorytet? Dlaczego ktoś, kto powinien świecić przykładem, publicznie informuje o swoich rodzicielskich wyborach, nie myśląc, jak wpłyną one na tysiące rodzin?

Złość, frustracja i poczucie zdrady

Nie ukrywam, jestem wściekła. Jako matka czuję się zdradzona. To ja tłumaczę swojemu synowi, że szkoła to nie tylko matematyka i język polski, ale też wiedza o zdrowiu, dojrzewaniu, emocjach. Że te lekcje mają mu pomóc zrozumieć własne ciało, relacje i odpowiedzialność za siebie. I nagle wszystko to zostało zburzone, bo ważny polityk postanowił z dumą opowiedzieć, że jego dziecko takich zajęć nie potrzebuje.

Czy naprawdę osoba na tak wysokim stanowisku nie zdaje sobie sprawy, że dla wielu młodych ludzi jego słowa są poleceniem, nie opinią? Że w ten sposób rodzice w całym kraju tracą grunt pod nogami, bo dzieci nagle zyskują „argument nie do obalenia”?

Kiedy matka traci autorytet przez politykę

Czuję bezsilność, ale też ogromną potrzebę głośnego sprzeciwu. Nie zgadzam się na to, by decyzje jednej osoby wpływały tak mocno na życie rodzin, które starają się wychowywać dzieci w poczuciu odpowiedzialności.

Nie chodzi tu tylko o edukację zdrowotną. Chodzi o coś znacznie poważniejszego – o podważanie autorytetu rodziców. Bo jak mam teraz rozmawiać z synem? Jak mam go przekonać, że lekcje są ważne, skoro jego zdaniem wystarczy powołać się na prezydenta, żeby mieć rację?

Jestem zła, że zamiast wsparcia od osób publicznych dostajemy przeszkody. Że to, co powinno być prywatną decyzją w domu jednej rodziny, zostało wyciągnięte na forum publiczne i stało się pretekstem do buntu w tysiącach domów.

Może inni rodzice też czują tę frustrację. Może nie tylko ja usłyszałam od swojego dziecka: „Skoro syn prezydenta nie musi, to ja też nie muszę”. Piszę więc z nadzieją, że mój głos dotrze do tych, którzy powinni zrozumieć, jak wielka odpowiedzialność wiąże się z każdym publicznym słowem. Bo ja, zwykła matka, zostałam przez to postawiona w sytuacji, w której moje zdanie nagle przestało się liczyć.

Anna


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz także: Karol Nawrocki wypisał syna z edukacji zdrowotnej. Nauczycielka: „Średniowiecze. To koszmarny pomysł”

Reklama
Reklama
Reklama