Mój syn spojrzał na krowę i zadał niedorzeczne pytanie. Na własne życzenie wychowujemy ofermy
Kiedy usłyszałam pytanie mojego 11-letniego syna, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wiedziałam, że dzieci wychowywane w mieście nie mają styczności z naturą, ale nie sądziłam, że to aż taki poziom oderwania od rzeczywistości.

Byliśmy u znajomych na wsi. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy ciasto i piliśmy kawę, kiedy gospodarz zaproponował, że pokaże dzieciom swoje krowy. Mój syn poszedł z nim z wielką chęcią. Zawsze lubił zwierzęta, chociaż dotychczas oglądał je tylko w książkach, w telewizji albo w zoo.
Po chwili wrócił, patrząc na mnie z dziwną miną. – Mamo – zaczął niepewnie – czy to prawda, że mleko jest od krowy? Myślałem, że ono… no wiesz… robi się w mleczarni z wody albo czegoś.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć
Zatkało mnie. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że znajomi z trudem powstrzymują śmiech. Mój syn nie był ciekawym świata maluszkiem, który o wszystko pyta, ma jedenaście lat, po wakacjach zaczyna piątą klasę. – Przecież w domu pijesz mleko – powiedziałam cicho. – Ale ono jest z kartonu, a tam było w takim… no… w krowie– wyszeptał, jakby bał się, że powie coś głupiego.
Nie chciałam go zawstydzać przy wszystkich, ale w środku aż się we mnie zagotowało. Zdałam sobie sprawę, że na własne życzenie wychowujemy dzieci, które nie wiedzą nic o prawdziwym życiu. Znam rodziców, którzy chwalą się, że ich dzieci znają dwa języki obce, grają w szachy, rozwiązują skomplikowane zadania matematyczne. A potem takie dziecko jedzie na wieś i pyta, skąd się bierze mleko.
Oderwani od świata
W drodze powrotnej do domu próbowałam mu wytłumaczyć, jak wygląda proces dojenia krowy, jak mleko trafia do mleczarni, a potem do sklepu. Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. – To naprawdę tak jest? – dopytywał co chwilę.
Pomyślałam wtedy o sobie w jego wieku. Mój dziadek miał krowy, kury, króliki, świnie. Wiedziałam, skąd się bierze mleko, jajka, mięso. Wiedziałam, że jak chcę wypić kompot, to muszę najpierw nazbierać wiśni, obrać je i wydrylować. Wiedziałam, że jak spadnie deszcz, to w piwnicy będzie woda i trzeba będzie ją wybierać wiadrami. Wiedziałam, że jak zimą napada śniegu, to żeby wyjść na drogę, trzeba go najpierw odgarnąć łopatą. To była normalność.
Wychowałam ofermę?
Dziś dzieci są odcięte od tego świata. Wszystko mają podane na tacy. Gotowe mleko w kartonie, mięso w tackach, owoce umyte i zapakowane w plastik. I potem dorastają w przeświadczeniu, że jedzenie bierze się z półki sklepowej, a krowy i kury istnieją tylko po to, żeby można było je obejrzeć w gospodarstwach agroturystycznych.
Patrzę na mojego syna i myślę – to nie jego wina. To my, dorośli, stworzyliśmy mu taki świat. Świat, w którym dziecko nie wie, skąd bierze się mleko. I nie chodzi o to, że teraz każę mu doić krowę czy kopać ziemniaki. Ale chciałabym, żeby rozumiał, jak działa życie. Bo kiedyś wyrośnie z niego dorosły, który nie będzie potrafił zrobić nic samodzielnie. A wtedy pretensje będę mogła mieć tylko do siebie.
Zobacz także: