Mój syn wyszedł ze szkoły w skarpetkach. 500 zł zniknęło, a dyrektor zamknął sprawę trzema słowami
„Stał w szatni i patrzył w ziemię” – wspomina mama ucznia. Z szafki zniknął jego worek z butami wartymi 500 zł. Milena napisała do naszej redakcji, bo – jak przyznaje – serce jej pękło na widok syna.

Milena opisuje siebie jako spokojną, ugodową mamę. Nigdy nie toczyła ze szkołą sporów, zawsze współpracowała z nauczycielami, nie pisała zażaleń. „Zawsze staram się ich rozumieć” – zaznacza w pierwszym zdaniu swojej wiadomości. „Ale jak zobaczyłam syna w samych skarpetkach, serce mi pękło na kawałeczki. Potem przyszedł ten mail ze szkoły i nie wytrzymałam”.
„Stał, ściskał plecak i patrzył w ziemię. Wyszeptał tylko: ‘Mamo, nie ma butów’”. A jeszcze rano zakładał je z dumą. „Te buty to była nasza mała wygrana” – wspomina Milena. „Wizyta u specjalisty – osiem miesięcy czekania. Potem tygodnie na zrobienie wkładki. Wreszcie przyszły i miały pomóc mu w rehabilitacji”.
Buty zniknęły z szafki 11-latka
W szkole dzieci mają szafki zamykane na kod. Według chłopca buty zostały w środku. „To nie jest jego pierwszy rok, to już piąta klasa. Może nie domknął jej rano” – relacjonuje Milena. „Zaczęłam pytać, biegać po korytarzach. Przeszukałam nawet śmietniki w szkole i przed nią. Nic. Jakby się rozpłynęły”.
Od razu zgłosiła sprawę wychowawczyni. „Poradziła, żebym napisała do dyrektora” – opowiada Milena. Zaraz po powrocie do domu napisała prośbę o pomoc w poszukiwaniach. „Opisałam dokładnie, co się stało, zapytałam o monitoring” pisze. „Odpowiedź dyrektora? Trzy słowa zamknęły sprawę. ‘Trzeba pilnować rzeczy’. Tyle. Ani słowa ‘przykro mi’. Ani słowa o tym, że sprawdzą nagrania. Sprawa zamknięta”.
Nie chodzi tylko o buty
Syn w domu płakał. „Pytał, dlaczego nikomu nie zależy. To on czuł się winny. A ja nie wiedziałam, co mu powiedzieć” – przyznaje Milena. „Bo tak naprawdę nie chodzi już o same buty. Chodzi o tę wkładkę, na którą tak długo czekaliśmy. O to, że państwowa służba zdrowia wymaga od nas cierpliwości, a szkoła jednym mailem potrafi rozmyć odpowiedzialność”.
Milena z uporem maniaka przegląda regulaminy placówki. „Szkoła zasłania się w statucie, że to dzieci mają pilnować swoich rzeczy” – pisze. A co z monitoringiem? Woźna mówi, że „niby jest, ale nikt nie wie, czy działa”. Mama dziesięciolatka próbuje ustalić, czy ma prawo przejrzeć nagrania z kamer i w ogóle domagać się dostępu.
„Czuję się bezradna. Mam wrażenie, że nie mam się do kogo zwrócić” – kończy swoją wiadomość Milena.
Mieliście podobne doświadczenia? Każda wskazówka może być cenna – piszcie na redakcja@mamotoja.pl.
Zobacz też: