Moje dziecko nie chce jechać na święta. Czy naprawdę powinnam je zmuszać?
Kiedy moje dziecko powiedziało: „Nie chcę jechać na święta”, poczułam złość, lęk i… wstyd. A potem zrozumiałam, że to nie jest fanaberia – to sygnał, którego nie powinnam ignorować.

Nie wiem, kiedy dokładnie wpadliśmy w pułapkę świątecznej presji – że wszystko musi być „jak zawsze”, że jedziemy całą rodziną, bo tak wypada, bo tak robią inni, bo babcia czeka z makowcem. Nigdy jednak nie zastanawiałam się, jak w tym wszystkim czuje się moje dziecko. Aż w tym roku usłyszałam:
– Mamo, proszę… ja nie chcę tam jechać.
I nagle stanęłam między tradycją, rodziną, oczekiwaniami a własnym dzieckiem, które po raz pierwszy tak jasno postawiło granicę.
„To tylko święta” – mówiłam sobie. Ale dla dziecka to wcale nie jest „tylko”
Przez lata myślałam, że święta są dla każdego magiczne. Że pachną piernikami, brzmią kolędami i pachną domowym ciepłem. Tyle że dla mojego dziecka od dawna nie pachniały. Zapytałam więc delikatnie, dlaczego nie chce jechać. I wtedy usłyszałam:
– Tam jest za dużo ludzi. Wszyscy mówią naraz. Czuję się, jakbym była na scenie.
I tak bardzo mnie to uderzyło, bo dokładnie pamiętam święta z mojego dzieciństwa – wszystkie te dyskretne komentarze, zdania wypowiadane niby żartem, ale zapamiętywane na lata. „Zjedz więcej, bo jesteś taka drobna”. „Dlaczego nie przytulisz cioci?”. „No uśmiechnij się, przecież święta!”.
My, dorośli, nauczyliśmy się to znosić, wygładzać emocje, przyklejać uśmiech. Dzieci tego nie potrafią. I może to właśnie jest ich największa siła.
A może to my jesteśmy zmęczeni świętami bardziej niż dzieci?
Kiedy moje dziecko odmówiło świąt, poczułam coś jeszcze – dziwną ulgę. Bo może ja też nie mam już siły na te wszystkie oczekiwania, komentarze i „a u was to jak?”. Może wcale nie chcę robić 12 potraw i słuchać rodzinnych sporów, które wracają jak bumerang.
Dzieci często wypowiadają to, czego dorośli boją się powiedzieć. One nie udają, że wszystko jest w porządku. One nie są zakładnikami tradycji. One nie funkcjonują według „tak musi być”. I może to właśnie od nich powinniśmy się nauczyć czegoś o sobie.
Czy powinnam je zmuszać? Jeszcze kilka lat temu odpowiedziałabym: tak
W moim domu nikt nie dyskutował – były święta, więc się jechało. Kropka. Nie pytało się dzieci o zdanie, bo „przecież one nie wiedzą, co jest dobre”.
W dorosłym życiu zobaczyłam, jak bardzo ta narracja była krzywdząca. Dziś wiem, że zmuszanie dziecka do wyjazdu, którego boi się, nie lubi lub który je przytłacza, nie uczy wartości rodzinnych. Uczy jedynie jednego: że jego emocje są mniej ważne niż czyjeś oczekiwania.
Czy naprawdę tego chcę? Czy tego chcą inni rodzice, gdy mówią: „No idź, przytul ciocię”, „No nie wygłupiaj się, to tylko święta”?
Można inaczej. I czasem lepiej
W tym roku zrobiłam coś, czego moi rodzice nigdy nie zrobili. Usiadłam z dzieckiem i przedstawiłam opcje:
– Możemy pojechać tylko na chwilę.
– Możemy przyjechać następnego dnia, kiedy będzie ciszej.
– Możesz odpocząć w innym pokoju, jeśli poczujesz przesyt.
– A jeśli naprawdę tego potrzebujesz – możemy zostać w domu.
To nie była rezygnacja z tradycji. To była decyzja o tym, by święta nie były stresem, tylko przestrzenią, w której nikt nie musi udawać.
I tak, wiem – rodzina może być zawiedziona. Ktoś może kręcić nosem. Ale dziś wiem jedno: nie będę już zmuszać mojego dziecka do świątecznej wersji życia, w której samo nie chce uczestniczyć.
Czasem jedno zdanie mówi wszystko
„Nie chcę jechać na święta” nie było buntem. Nie było kaprysem. Nie było brakiem szacunku. Było wołaniem o komfort, spokój i prawo do bycia sobą – nawet w czasie, który „powinien być magiczny”.
Jeśli jest coś, co odkryłam jako matka, to właśnie to: dzieci trzeba słyszeć nie tylko wtedy, kiedy mówią to, co nam pasuje.