Reklama

Mój syn ma cztery lata, więc teoretycznie w przedszkolu zalicza się do grupy młodszych dzieci. Tylko że on przestał drzemać, jak miał 2,5 roku. W przedszkolu o 13:00 świat nagle się zatrzymuje. Zamiast odkrywać, tworzyć czy bawić się z kolegami, mój syn musi położyć się na leżaczku. Nie zaśnie – nie potrzebuje. Nie uspokoi się – bo leżenie w ciszy jest dla niego torturą.

Reklama

Co słyszę od pań? „To czas relaksu, on też musi się przyzwyczaić”. Tylko że dla mojego dziecka to nie relaks, a kara. Próbuje szepnąć coś do kolegi, poruszy się, podniesie głowę – i od razu jest uciszany. Po powrocie do domu słyszę, że jest zły, bo „nic nie wolno robić”.

Kawka, ploteczki i spokój

Nie mam złudzeń. Wiem, że leżakowanie to wygodna przerwa dla pań. Godzina bez hałasu, kiedy można spokojnie wypić kawę i chwilę porozmawiać. Tylko że to nie dorosłym ma być wygodnie, ale dzieciom ma być dobrze. Dla nauczycielek to chwila wytchnienia, dla mojego syna – najgorsza część dnia.

Czy naprawdę nie da się znaleźć złotego środka? Czy tak trudno pozwolić tym, które nie śpią, rysować przy stoliku albo układać puzzle? Nie rozumiem, dlaczego potrzeby dzieci muszą ustępować temu, żeby dorosłym było lżej.

Czas na zmiany

Wielu rodziców mówi: „Wytrzyma, to tylko godzina”. Ale ja nie chcę, żeby moje dziecko „wytrzymywało” dzieciństwo. Nie chcę, by nauczyło się, że jego naturalne potrzeby są nieważne, bo ktoś tak ustalił plan dnia.

Leżakowanie w obecnej formie to relikt dawnych czasów. Może kiedyś większość dzieci spała w dzień. Dziś jest inaczej – coraz więcej maluchów tego nie potrzebuje. I może w końcu warto przestać udawać, że leżenie godzinę w ciszy „dla dobra dziecka” naprawdę ma sens.

Mój syn nie potrzebuje w przedszkolu ani drzemki, ani kary w postaci leżenia. Potrzebuje zajęcia, które go rozwija. A jeśli dorosłym brakuje siły, to może problem leży nie w dzieciach, tylko w systemie.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama