Reklama

Kiedyś grzybobranie było rytuałem. Dzieci uczyły się od rodziców, czym różni się prawdziwek od muchomora, wiedziały, że borowiki rosną pod sosnami, a podgrzybki lubią mchy. Dziś? Słyszę tylko: „Mamo, mam zasięg! O, dostałam wiadomość!”.

Reklama

Moja córka, zamiast cieszyć się chwilą, robiła zdjęcia mchu, ale nie po to, by zapamiętać piękno lasu. Chciała je wrzucić na Instagrama. „Zbieranie grzybów to nuda” – usłyszałam. To bolało. Bo właśnie takie chwile uczą nas cierpliwości, spostrzegawczości, szacunku do natury.

Ekrany zamiast doświadczeń

Patrząc na nią, dotarło do mnie, że to nie wina dzieci. To my, dorośli, daliśmy im telefony do ręki, by mieć chwilę spokoju. To my pokazaliśmy, że wszystko można znaleźć w Google’u, więc nie trzeba zapamiętywać ani doświadczać.

Nie ma w tym pokoleniu zachwytu nad prostymi rzeczami – bo nie daliśmy im na to przestrzeni. Las przegrywa z TikTokiem, a borowik z powiadomieniem z Messengera.

Pokolenie, które traci kontakt z rzeczywistością

Wiem, że brzmi to dramatycznie, ale naprawdę mam poczucie, że sami wychowujemy pokolenie, które nie poradzi sobie w świecie bez prądu i internetu. Wystarczy awaria sieci, by nagle wszystko runęło. Bo jak ma poradzić sobie nastolatek, który nie umie oderwać wzroku od ekranu, a w lesie nie dostrzega nawet, że idzie ścieżką pełną grzybów?

Nie chodzi tylko o grzybobranie. Chodzi o umiejętność bycia obecnym tu i teraz, budowania więzi, przeżywania świata całym sobą. Jeśli tego zabraknie, jeśli z pokolenia na pokolenie będziemy coraz bardziej uciekać w cyfrowy świat, to naprawdę – na własne życzenie – współczesne pokolenie wyginie.

Reklama

Zobacz także: Pokolenie TikToka w lesie. To nagranie z grzybobrania mówi wszystko

Reklama
Reklama
Reklama