Na placu zabaw znalazłam kartkę. Wyć mi się chce, że nowobogaccy tak segregują dzieci
Plac zabaw powinien być miejscem radości i spotkań wszystkich dzieci. Tymczasem coraz częściej rodzice zauważają, że staje się symbolem podziałów. Ta mama znalazła na furtce kartkę, po której – jak sama pisze – chciało jej się wyć. Dlaczego?

Od wczoraj chodzę i myślę o tej sytuacji. Może to głupie, może niektórzy uznają mnie za przewrażliwioną, ale naprawdę – wyć mi się chce. Bo nie sądziłam, że dożyję czasów, w których dzieci będą segregowane nawet na placu zabaw.
Mieszkam w starym bloku, takim z wielkiej płyty. Obok nas wybudowali niedawno nowe apartamentowce. Ładne, nowoczesne, ogrodzone. Mają swój plac zabaw, mały, ale zadbany – z nową zjeżdżalnią, trampoliną w ziemi i bezpieczną nawierzchnią. Nie mamy takiego pod blokiem, więc czasem idę tam z synkiem, żeby się pobawił. Nigdy nikt nas nie wyganiał, dzieci bawiły się razem, rodzice rozmawiali.
„Prosimy, aby dzieci spoza osiedla nie korzystały z placu zabaw”
Wczoraj przyszłam jak zawsze. Podchodzę do furtki i widzę kartkę zalaminowaną i przywieszoną na szczebelkach. A na niej napis:
„Plac zabaw wyłącznie dla mieszkańców osiedla Apartamenty (i tu nazwa osiedla). Prosimy, aby dzieci z okolicznych bloków z niego nie korzystały”.
Zatkało mnie. Stoję i czytam to jeszcze raz, bo nie wierzę, że ktoś mógł to napisać. Mój synek ciągnie mnie za rękę i mówi:
– Mamo, no chodź, chcę na zjeżdżalnię.
A ja mu odpowiadam, że dziś nie możemy tu wejść.
– Dlaczego? – pyta. – Przecież zawsze tu chodziliśmy.
I co miałam mu powiedzieć? Że jego miejsce jest gdzie indziej? Że tu bawią się tylko dzieci bogatszych rodziców?
„Segregacja zaczyna się właśnie tak”
Zawróciłam i poszliśmy na nasz stary plac zabaw, już nieco wysłużony. I płakać mi się chciało, kiedy patrzyłam, jak mój synek bawi się patykiem, bo wszystko inne było zajęte.
Nie rozumiem tego świata. Rozumiem, że ktoś płaci czynsz, kupuje mieszkanie, dba o teren, ale przecież to tylko dzieci. Nikomu nie robią krzywdy. Segregacja nie zaczyna się od wielkich decyzji polityków, tylko właśnie od takich kartek. Od słów „twoje dziecko nie może się tu bawić, bo ty tu nie mieszkasz”.
Nie wiem, co zrobię jutro. Może pójdziemy znowu, może nie. Ale jednego jestem pewna – dopóki mogę, będę robić wszystko, żeby mój syn nie czuł się gorszy. Żeby nie wiedział, że są miejsca, w których nie jest mile widziany tylko dlatego, że mieszka w bloku z wielkiej płyty, a nie w apartamentowcu z siłownią i windą w garażu.
Nie chodzi o mnie, ja się z tym pogodziłam. Ale on ma dopiero pięć lat. Niech jeszcze wierzy, że cały świat jest jego.
Mama Kuby