Reklama

W niedzielny poranek postanowiłam sprawić dzieciom przyjemność i urządzić klasyczne śniadanie „jak u mamy”, które sama pamiętam ze swojego dzieciństwa.

Reklama

Góra ciepłych naleśników na stole, konfitura wiśniowa od mojej mamy, twarożek z wanilią, krem czekoladowy, borówki, maliny, prażone jabłka z cynamonem. Wszystko rozłożone, przygotowane, wystarczy sięgnąć i złożyć naleśnika wedle uznania. Moja pięcioletnia córka usiadła do stołu i po chwili już zadowolona turlała swój naleśnik z twarogiem.

Obok niej – siedzą bliźniaki mojej siostry, siedmiolatki. I co? Nic. Patrzą na stół z miną, jakby mieli zaraz pisać sprawdzian z fizyki. Nie wiedzą, za co się zabrać. Nie potrafią rozsmarować dżemu. Nie potrafią zwinąć naleśnika. Siedzą i czekają.

– Chłopcy, zrobicie sobie, co chcecie, wszystko jest na stole – zachęcam.

Ale oni nie wiedzą, jak. Dosłownie. Stoję i patrzę, jak dwójka siedmiolatków bezradnie przesuwa talerze, jeden próbuje włożyć do naleśnika całe maliny w całości, drugi pyta, czy może mu „to wszystko zrobić”. I nie, to nie była kokieteria czy lenistwo. Oni po prostu nie umieli. Naleśnik ich przerósł.

Czytaj też: Pokolenie tweensów balansuje na krawędzi. „Weszłam do pokoju córki i się rozbeczałam”

Trudne dzieciństwo bez pilota

Nie chodzi o to, że dzieci mają nie być dziećmi. Albo że mają od razu piec chleb i prać skarpety. Ale ja naprawdę nie przesadzam – moja pięciolatka wzięła nóż i sama nałożyła sobie twarożek, ułożyła maliny, zawinęła i zajadała. Patrzyłam, jak dzieci mojej siostry czekają na „obsługę”, jakby przyszły do hotelu all inclusive.

Zapytałam siostrę, czy one w domu nigdy nie smarują sobie kanapki.

– E tam, rano się spieszymy, robię im wszystko – odpowiedziała. – A jak coś jedzą sami, to i tak brudzą pół kuchni.

A ja myślę sobie: może i brudzą, ale przynajmniej wiedzą, jak coś przygotować. Bo co to za dzieciństwo, w którym człowiek nie potrafi złożyć naleśnika?

Niekompetencja wychowana z miłości?

Ten naleśnik stał się dla mnie symbolem. Takim lśniącym dowodem, że z miłości, wygody i potrzeby kontroli wychowujemy pokolenie dzieci, które nie wiedzą, co zrobić z gotowym jedzeniem. Mówią płynnie w minecraftowym slangu, ale nie umieją przekroić naleśnika.

Nie twierdzę, że moje dzieci są idealne. Czasem pyskują, czasem rozsmarują masło na krześle. Ale wiem, że jak mnie zabraknie w pokoju, to nie umrą z głodu.

I to wcale nie jest list o śniadaniu. To list o tym, że jeśli nie damy dzieciom szansy, by próbowały, kombinowały i czasem nabrudziły – to wyhodujemy dorosłych, którzy czekają, aż ktoś im „zrobi”. I ani konfitura, ani kredyt tego nie zmienią.

Reklama

Zobacz także: Wychowujemy pokolenie na łańcuchu. Sytuacja z rodzinnej imprezy najlepszym dowodem

Reklama
Reklama
Reklama