Nauczyciele powinni czytać lektury na głos w klasie. „Nie każdy 8-latek zna litery”
Jestem nauczycielką nauczania początkowego i już słyszę te chrząknięcia koleżanek i kolegów po fachu. Wiem, że moja opinia jest kontrowersyjna, wiem, że wielu się ze mną nie zgodzi. Ale po tym, co widuję w klasie, z pełnym przekonaniem stwierdzam: powinniśmy czytać lektury na głos, w klasie.

Na wstępie zaznaczę: nie zawsze, nie każdą lekturę, nie na każdej lekcji. Czytanie lektur to, jakby nie patrzeć, obowiązek uczniów. A jednak kiedy na 25-30 osób w klasie płynnie czyta może 1/3… By zachęcić ich do czytania, trzeba ich wspierać, a nie zmuszać.
Rodzice nie zawsze są sprzymierzeńcami
Bo nie oszukujemy się, jeśli dziecko ma 8 lat i nie zna liter, to znak, że w domu coś jest nie tak. Mogę założyć, że rodzice nie robią wszystkiego, co powinni, coś może zaniedbują. Mogę im zgłosić sprawę raz, dwa, dziesięć, ale czy to coś da? Nie sądzę.
Dlatego to my musimy zadbać o edukację tych dzieci. Nieco wyrównać poziom. Wciąć na lekcji lekturę do ręki i zacząć czytać. Zmieniać głos, angażować się, pokazywać dzieciakom, że książki naprawdę mogą wciągać, że te historie przenoszą w inny świat. Wtedy te dzieci, które nie do końca sobie radzą, zainteresują się, wciągną.
Mam taki przykład sprzed kilku lat. Druga klasa, chłopak duka jak przedszkolak. W domu ewidentnie nie ćwiczy, rodzice-karierowicze zbyt zajęci, żeby przysiąść. Więc wybrałam fajną książkę i zaczęłam czytać. Chłopak tak się zainteresował, że sam przysiadł w domu, żeby poznać dalszy ciąg historii.
Raz czy dwa zostaliśmy też po lekcjach, żeby poćwiczyć czytanie na głos, żeby się nie stresował. W pół roku nadrobiliśmy wszelkie straty i z małego dukacza stał się zapalonym czytelnikiem.
Nauczyciel, który potrafi zmienić ton głosu, podkreślić emocje bohaterów, zatrzymać się w napięciu – robi więcej niż tysiąc apeli do rodziców o wspólne czytanie. To działa. I nie chodzi o to, by zawsze przeczytać całość, ale żeby „zahaczyć” ucznia. Dać mu to jedno zdanie, jeden fragment, który sprawi, że będzie chciał poznać dalszy ciąg.
Nie wszyscy się ze mną zgodzą
Wiem, że to kontrowersyjne, ale czasem to właśnie w domu zaczynają się problemy z czytaniem. Rodzice, którzy nie mają czasu albo chęci, wolą włączyć bajkę w telewizorze niż sięgnąć po książkę. A później dziwią się, że dziecko nie zna liter w drugiej klasie.
Bywa i tak, że rodzice obrażają się, gdy nauczyciel zwraca uwagę na braki. Zamiast współpracy mamy zrzucanie odpowiedzialności. A to błędne koło, bo dziecko w tym wszystkim zostaje samo – i bez wsparcia ani ze strony domu, ani szkoły.
Bo najgorsze, co możemy zrobić, to zostawić te dzieci same z obowiązkiem, którego nie potrafią udźwignąć. I wtedy naprawdę nie ma znaczenia, czy mają 8 czy 11 lat – jeśli nie damy im ręki, by przejść przez pierwsze literackie mosty, nigdy nie dotrą na drugi brzeg.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: „Do Librusa zaglądam w godzinach pracy”. Nauczyciele mają dość żądań roszczeniowych rodziców