Reklama

Nie jestem już zaskoczona, kiedy widzę uczniów z puszkami czy butelkami kolorowych napojów. Chyba każdy kojarzy ten szał na Wojanki... Ale gdy w zeszłym tygodniu w plecaku jednego z moich siódmoklasistów znalazłam „energetyka”, poczułam ogromny smutek.

Ostrzegałam wcześniej całą klasę, ostrzegałam rodziców na zebraniu, że te napoje są w naszej szkole zakazane – nie dlatego, że chcemy dzieciom coś odbierać, tylko dlatego, że to nie jest produkt dla nich.

„Proszę pani, to tylko energetyk” – usłyszałam od chłopca. Dla niego to nic niezwykłego. Dla mnie – kolejny dowód, że granice między tym, co „dla dorosłych”, a tym, co „dla dzieci”, zaczynają się niebezpiecznie zacierać.

Zastanawiam się, skąd dzieci w tym wieku biorą pieniądze na takie rzeczy. I czy rodzice naprawdę wiedzą, co ich dzieci kupują po drodze do szkoły. Wiem, że nie wszyscy mają czas, żeby sprawdzać każdy paragon i każdą kieszeń plecaka. Ale jeśli jeden uczeń przynosi „energetyka”, to znaczy, że inni też próbują.

Dzieci chcą być „jak dorośli”

Wśród uczniów panuje moda na dorosłość. Słyszę rozmowy o dietach, kawach z syropem, markowych napojach, nawet o suplementach. Dzieci w wieku 12–13 lat chcą wyglądać dojrzalej, chcą się wyróżniać. Napój energetyczny w ręce to dla nich symbol – nie zakazany produkt, tylko oznaka niezależności.

„Widziałem, że pił to starszy brat” – tłumaczył mi jeden z uczniów. I to zdanie mówi wszystko. Dzieci powielają zachowania dorosłych. Widzą, że my, dorośli, sięgamy po takie rzeczy, żeby „mieć więcej energii”, więc myślą, że dla nich to też będzie coś dobrego.

Nie mam pretensji do dzieci. One po prostu naśladują świat, w którym dorastają. Ale coraz trudniej jest tłumaczyć im, że nie wszystko, co wygląda atrakcyjnie i popularnie, jest dla nich. A jeszcze trudniej, gdy w domach słyszą, że „nic się nie stanie od jednej puszki”.

Szkoła nie wychowa za rodziców

Nie chcę moralizować. Wiem, że każdy rodzic ma swoje problemy, obowiązki, ograniczenia. Ale czasem mam wrażenie, że coraz częściej to szkoła musi pełnić rolę, której nie powinna – tłumaczyć, co dziecku wolno, a czego nie, nie tylko w kwestiach szkolnych, ale też życiowych.

Nie jestem w stanie każdego dnia przeszukiwać plecaków i pilnować, kto co pije na przerwie. Ale mogę prosić – rozmawiajcie z dziećmi o takich rzeczach. Uczcie je, że nie wszystko, co jest modne i dostępne, jest dobre.

To nie jest historia o jednym napoju, tylko o tym, jak bardzo zmieniło się nasze podejście do dzieciństwa. O pokoleniu, które dorasta szybciej, niż powinno. I o dorosłych, którzy coraz częściej nie mają siły, by im w tym dorastaniu towarzyszyć.

Zobacz także: Do sklepów rzucili następcę wojanka: nie wolno kupować go dzieciom. „Stają się nadpobudliwe”

Reklama
Reklama
Reklama