Nauczycielka: „Zajrzałam do plecaka nastolatka i się przeżegnałam. To pokolenie nie ma szans”
Wiem, że przekroczyłam granice mojego ucznia. Wiem, że to kiepska metoda wychowawcza, ale nie miałam już cierpliwości. Zajrzałam do plecaka Janka i kolana się pode mną ugięły. Czy współczesna młodzież traktuje jeszcze szkołę poważnie?

Sprawdzanie plecaków nie jest moim zwyczajem, ale już nie miałam siły. Janek znowu całą lekcję gapił się w telefon, nawet zeszytu na ławce nie miał. Mówiłam: proszę, wyjmij zeszyt i podręcznik, odpowiadał, że zaraz. W końcu poprosiłam, by otworzył plecak.
A tam… dwie puszki energetyków, słuchawki, powerbank, ładowarka, jakieś papiery zmięte w kulkę, jakieś sreberko (pewnie stara kanapka), chyba z 6 albo 7 jednorazowych papierosów. Żadnego zeszytu, żadnego długopisu, ani jednego podręcznika. Pustka, jakby szkoła była przypadkowym przystankiem w drodze na boisko albo spotkanie ze znajomymi.
Zamarłam. To nie był zapomniany raz czy drugi zeszyt. To był styl życia – w plecaku wszystko, tylko nie to, co potrzebne do nauki. Dla mnie ten obrazek stał się symbolem tego, jak bardzo dzisiejsza młodzież gubi sens edukacji.
Telefon ważniejszy od książki
Rozmawiałam później z tym uczniem. Usłyszałam, że „przecież wszystko jest w telefonie”. Ćwiczenia, notatki, streszczenia lektur – wszystko można znaleźć w kilka sekund. „Po co mam nosić książki, skoro mogę wszystko wygooglować?” – zapytał mnie z przekonaniem, że zadał pytanie nie do zbicia.
I tu jest sedno problemu. To nie tylko brak zeszytu czy długopisu. To brak zrozumienia, że nauka to proces, że ważne jest ćwiczenie pamięci, notowanie własnych myśli, budowanie wiedzy krok po kroku. Smartfon nie nauczy konsekwencji ani cierpliwości. A jednak dla wielu nastolatków to on stał się jedynym źródłem „mądrości”. I dopóki bateria działa, świat jest prosty. Tylko co się stanie, kiedy zabraknie zasięgu albo internetu?
Pokolenie bez ambicji?
Nie chodzi mi o to, że cała młodzież jest taka sama. Mam w klasach wielu zdolnych, ambitnych uczniów, którzy czytają, notują, pytają. Ale rośnie też grupa, dla której szkoła to tylko przykry obowiązek, a prawdziwe życie to social media, gry i szybka rozrywka. Kiedyś młodzież buntowała się, ale ten bunt miał treść – walczyli o coś, domagali się zmian. Dzisiejszy bunt to raczej rezygnacja: „nie będę się uczył, bo nie warto”.
Patrzę na takich uczniów i czuję bezradność. Bo jeśli oni sami nie widzą sensu w nauce, to jak mamy im go pokazać? Żadne nowoczesne metody, żadne aplikacje nie zastąpią zwykłej pracy i motywacji. A tej coraz częściej brakuje.
Kiedy wracam myślami do tamtego plecaka – pełnego używek i elektroniki – mam ochotę naprawdę się przeżegnać. Boję się, że jeśli nic się nie zmieni, to wychowamy pokolenie, które będzie wiedziało, jak zmontować filmik na TikToka, ale nie skleci poprawnego zdania albo nie rozwiąże prostego równania. I to nie jest problem tylko szkoły. To problem nas wszystkich – rodziców, nauczycieli i całego społeczeństwa.
Zobacz także: