Nauczycielka zawarła z uczniami kontrakt. Zobaczyłam listę: ja bym tego nie podpisała
Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „kontrakt między nauczycielem a uczniem”, by znaleźć dziesiątki artykułów wychwalających taką metodę. Na niektórych można znaleźć nawet wzór, co powinna zawierać taka umowa. W teorii brzmi świetnie: jasne zasady są kluczowe dla porządku w szkole i pomyślnej współpracy. A w praktyce?

Kontrakt pomiędzy nauczycielem a uczniem powinien być przejrzyście sformułowany, zawierać jasne zasady, które uczniowie i uczennice zrozumieją. Powinny się w nim znaleźć pożądane/niepożądane zachowania i konsekwencje. Warto, by nauczyciel napisał go wraz z uczniami, bo dzięki temu dzieci poczują, że nic nie jest im narzucone, a umowa jest efektem pracy całej klasy...
No, fajnie. Tylko że dzieci bardziej wrażliwe, z trudnościami, nielubiące chodzić do szkoły (z różnych powodów) mogą poczuć ogromną presję. Właśnie o takiej sytuacji napisała do nas Aneta, mama świeżo upieczonej 4-klasistki. Przeczytajcie jej list.
Lista obowiązków i straszenie karami
Kiedy moja córka przyszła do domu po rozpoczęciu roku szkolnego, pierwsze, co mi pokazała, to kartka, którą dostała od nowej wychowawczyni. Nowej, bo to teraz jest czwarta klasa, więc wszystko nowe.
Ta kartka to była lista punktów zatytułowana „Kontrakt klasowy”. Niby zestaw zasad, niby coś, co ma ułatwić życie w klasie, ale im dłużej na to patrzyłam, tym bardziej czułam złość i niepokój. Moja 10-letnia córka miała podpisać dokument, który bardziej przypominał regulamin więzienia niż szkolną umowę.
Na kartce widniały punkty takie jak: „Uczeń zobowiązuje się do szanowania nauczyciela i kolegów”, „Uczeń zobowiązuje się do punktualności”, „Uczeń zobowiązuje się do utrzymywania porządku w klasie”, „Uczeń zobowiązuje się do przygotowywania się do lekcji”.
I może same w sobie te zasady brzmią sensownie – bo przecież każdy rodzic chce, żeby jego dziecko było kulturalne, odpowiedzialne i szanowało innych. Ale problem pojawił się wtedy, gdy spojrzałam na drugą część dokumentu.
Tam czarno na białym zapisano, że jeśli dziecko nie będzie się wywiązywało z kontraktu, czekają je kary: od zabrania telefonu (po konsultacji z rodzicami), przez minusowe punkty z zachowaniał itd. Moja córka czytała to ze łzami w oczach. Była zestresowana, że już na dzień dobry może coś zawalić i od razu zostanie ukarana.
Potrzeba wsparcia, nie paragrafów
Nie rozumiem, dlaczego dzieci w czwartej klasie muszą podpisywać jakieś kontrakty. Przecież one dopiero uczą się odpowiedzialności i samodzielności. Po co od razu straszyć karami, zabieraniem telefonu i wpisywaniem ujemnych punktów?
Córka pytała mnie, co się stanie, jeśli kiedyś zapomni zeszytu albo spóźni się na lekcję. Czy od razu dostanie punkty ujemne? Czy będzie miała „plamę” na starcie roku?
Jako rodzice mamy prawo oczekiwać od szkoły, że będzie wspierała nasze dzieci, a nie je zastraszała. Oczywiście zasady muszą istnieć, ale powinny być wprowadzane w sposób naturalny, oparty na rozmowie, wspólnych ustaleniach i wzajemnym zaufaniu. Tymczasem tutaj dzieci postawiono przed faktem dokonanym – podpisz albo będziesz miało problemy.
Nie zgadzam się na to. Moja córka ma prawo czuć się w szkole bezpiecznie, a nie żyć w strachu przed kolejną karą. Może zamiast straszyć, warto by było porozmawiać z dziećmi o tym, dlaczego punktualność, porządek czy szacunek są ważne? To przecież zupełnie inny przekaz niż sucha lista nakazów i zakazów.
Patrząc na ten kontrakt, pomyślałam jedno: ja bym tego nie podpisała. I mam ogromny żal, że ktoś oczekuje tego od mojego dziecka.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Nowy trend na rozpoczęcie roku szkolnego. Wstyd, że rodzicom żal urlopu