„Nie chce mi się” – motto pokolenia alfa. Rodzice płacą, bo nie mają wyjścia
Zamiast tornistra – iPhone, zamiast zeszytu – notatki w chmurze, zamiast ambicji – obojętność. Pokolenie alfa ma w nosie szkołę, a rodzice coraz częściej płacą za coś, co powinno być obowiązkiem, a nie fanaberią.

Pamiętam, jak mama mówiła: „Ucz się, bo nikt za ciebie życia nie przeżyje”. Dziś, kiedy patrzę na uczniów z rocznika 2012+, mam wrażenie, że to zdanie przestało mieć sens. Oni już nie chcą się uczyć – i nie dlatego, że są leniwi. Po prostu nie widzą w tym żadnego sensu. Szkoła jest dla nich jak relikt sprzed epoki TikToka – nudna, przewidywalna i kompletnie nieprzystająca do rzeczywistości, w której żyją.
A my, rodzice, zamiast trzymać granice, coraz częściej... otwieramy portfele.
„Mamo, zapłać, bo pani się czepia”
Zaczyna się niewinnie. Nauczycielka prosi o poprawę sprawdzianu, dziecko wraca ze spuszczoną głową. „Nie umiem tego”, „to głupie”, „ta baba się czepia”. Jeszcze kilka lat temu wielu z nas usiadłoby obok i spróbowało wytłumaczyć równania. Teraz coraz częściej słyszę od znajomych: „Nie mam na to czasu, zapisałam go na korepetycje”.
I tak z miesiąca na miesiąc, z klasy na klasę, rośnie biznes prywatnych lekcji, korepetycji, kursów online. Szkoła przestała być miejscem nauki, stała się punktem odbioru świadectw. A rodzice – sponsorami tej całej fikcji.
Znam mamę, która wydała już ponad dwa tysiące złotych miesięcznie na prywatne zajęcia z matematyki i angielskiego dla syna z czwartej klasy. I choć chłopiec dostaje same piątki, ona przyznaje: „On się tego nie uczy. On to po prostu odtwarza. Jak robot. Zero ciekawości, zero zaangażowania”.
Pokolenie, które wszystko ma – i niczego nie chce
Dzieci z pokolenia alfa dorastały w świecie, w którym wszystko jest dostępne natychmiast. Filmy na żądanie, zakupy jednym kliknięciem, odpowiedzi w sekundę dzięki ChatGPT czy Google. Mają więc w sobie naturalne przekonanie, że świat istnieje po to, by im ułatwiać.
Szkoła – z podręcznikami, nudnymi lekcjami i archaicznymi zasadami – jest dla nich jak Windows 95 w epoce iPhone’ów. Nie ma w niej emocji, bodźców, błyskotek. Nie ma wow. A skoro czegoś nie da się przesunąć palcem, to znaczy, że nie warto się tym zajmować.
Nie winię ich. Winię nas – dorosłych. Bo to my daliśmy im ten świat na tacy. Bo to my nauczyliśmy ich, że można kupić wszystko, nawet wiedzę.
Rodzice roszczeniowi jak nigdy
Z drugiej strony barykady stoją nauczyciele – zmęczeni, zrezygnowani, często bezradni wobec presji ze strony rodziców. Bo oto mamy nową rzeczywistość: dziecko dostaje tróję, a rodzic, zamiast zapytać, co poszło nie tak, pisze maila z pretensją. „Dlaczego pani nie wytłumaczyła lepiej?”, „Syn twierdzi, że nie było na lekcji tego tematu”, „Proszę poprawić ocenę, bo przez to nie dostanie się do wymarzonej szkoły”.
Brzmi znajomo? Bo to już codzienność. Rodzic staje się adwokatem swojego dziecka, a nauczyciel – wrogiem. System edukacji rozpadł się gdzieś pomiędzy czatem klasowym a grupą na Messengerze, gdzie matki dyskutują, czy kartkówka z przyrody to nie przesada.
Szkoła przestała być miejscem wychowania
Nie chodzi tylko o wiedzę. Dziś trudno znaleźć w klasach prawdziwą ciekawość, pasję, a nawet zwykły szacunek. Dzieci nie patrzą w oczy, nie potrafią słuchać, nie umieją czekać na swoją kolej. Zamiast pytać – scrollują. Zamiast pisać – dyktują. Zamiast rozmawiać – wysyłają emotki.
A my, rodzice, często stajemy wobec tej rzeczywistości bezradni. Bo jak wychowywać dzieci w świecie, który sam się zmienił szybciej, niż zdążyliśmy się zorientować?
Płacz i płać – nowa rodzicielska norma
Mam wrażenie, że współczesne rodzicielstwo przypomina niekończące się zakupy w sklepie z edukacją. Płacimy za korepetycje, lekcje mindfulness, warsztaty z uważności, kursy szybkiego czytania, zajęcia z robotyki. A potem patrzymy, jak nasze dzieci, mimo tego wszystkiego, wciąż nie mają motywacji. Bo nie o brak pieniędzy tu chodzi, tylko o brak sensu.
Nie da się zapłacić za ciekawość. Nie da się kupić pasji ani odpowiedzialności. A jednak próbujemy – codziennie, z coraz większym lękiem, że nasze dzieci zostaną z tyłu.
Czy jest jeszcze nadzieja?
Chciałabym wierzyć, że to tylko etap. Że te dzieci, dziś zapatrzone w ekran, którego świat jest bardziej kolorowy niż ten rzeczywisty, w końcu znajdą własną drogę.
Może nie będą naukowcami ani inżynierami. Może nie zdobędą medali w olimpiadach. Ale może nauczą się czegoś ważniejszego – jak być sobą w świecie, który ciągle mówi, że trzeba być kimś innym.
Tylko zanim to się stanie, my – rodzice – musimy wreszcie przestać płacić za coś, czego żadne pieniądze nie kupią: wewnętrzną motywację, ciekawość i chęć życia.
Bo pokolenie alfa może jeszcze się obudzi. Ale najpierw to my musimy przestać spać.
Zobacz także: Dołączyłam do grupy dla nastolatków. Wystarczyły 2 dni i zrozumiałam, jak bardzo się mylimy