Nie zabieram małych dzieci na wakacje. Rodzice, serio, opanujcie się
Zamiast drinka z palemką – butelka z mlekiem, zamiast kąpieli w morzu – wieczorne uspokajanie po histerii o klapki. Małe dzieci nie potrzebują wakacji. Potrzebują wyspanej, spokojnej mamy.

„To nie są wakacje, to logistyka na urlopie”
Widziałam to wielokrotnie – rodzice z dziećmi, które nie potrafią jeszcze chodzić albo właśnie się tego nauczyły, próbujący przeżyć coś na kształt wypoczynku. Obładowani wózkami, torbami, nocnikami, dmuchańcami i... frustracją. W samolocie dziecko kopie w fotel, na plaży wrzeszczy, że piasek jest brudny, a wieczorem zamiast kolacji w knajpce – bieganie z aplikacją do usypiania. I jeszcze te spojrzenia ludzi wokół. Tak, ja też je rzucam. Bo po co to wszystko?
Nie, nie jestem antydzieciowa. Mam własne. Ale od lat nie zabieram najmłodszych na wakacje. I wszystkim rodzicom polecam to samo.
Dla kogo są te wakacje?
Rodzice lubią sobie wmawiać, że wyjazdy z dziećmi to „rodzinne wspomnienia”. Że warto się przemęczyć, bo to buduje więzi. Że dziecko poczuje wiatr we włosach i zasmakuję słońca. Tylko że prawda jest inna – kilkulatek nie zapamięta hotelu z basenem, lotu samolotem ani porannego opalania na leżaku. Za to zapamiętasz ty: płacz w samolocie, nocne pobudki i to, jak wlewasz zimne mleko do termosu w trzydziestostopniowym upale.
To nie są wakacje. To przeniesienie całej codziennej logistyki do innego kraju, często bez pralki, znajomej kuchni i babci pod ręką.
Egoizm? Nie – troska o wszystkich
To nie jest tekst przeciwko rodzinom. To tekst za zdrowym rozsądkiem. Kiedy mówisz, że „dzieciom się też należy wypoczynek”, warto zadać sobie pytanie: a komu jeszcze się należy? Tobie? Twojemu partnerowi? Turystom w apartamencie obok, którzy nie mogą spać, bo twój roczniak budzi się co 40 minut?
Wakacje to moment, kiedy możesz naładować baterie, a nie rozładować do zera. Zamiast brać trzylatka do Grecji, może lepiej zostawić go na tydzień z ukochaną ciocią albo dziadkami i pojechać tylko we dwoje? Albo solo. Bez wyrzutów sumienia – serio, dzieci przeżyją. A ty wrócisz spokojniejsza, bardziej obecna i... szczęśliwsza.
Małe dzieci kochają rutynę, nie zmianę klimatu
Psycholodzy dziecięcy zgodnie powtarzają: dla maluchów największym poczuciem bezpieczeństwa jest przewidywalność. Znany pokój, kąpiel w tej samej wanience, rytuały przed snem. A ty je pakujesz do samolotu, każesz spać w nowym łóżku, jeść nieznane jedzenie i mówić „dzień dobry” po hiszpańsku. Często bardziej z potrzeby dorosłego niż dziecka.
Jasne, są dzieci, które „dobrze znoszą podróże”. Ale czy to naprawdę znaczy, że warto? Bo czy twoim marzeniem na urlop było sprzątanie piasku z pieluchy i bieganie z kremem z filtrem po każdym placu zabaw?
Co robię zamiast?
Gdy moje dzieci były małe, zostawałam z nimi blisko domu. Wynajmowałam domek nad jeziorem godzinę drogi od nas. Jeździłam do babci na wieś. Organizowałam im „wakacje w ogrodzie” z namiotem i piknikiem. A kiedy mogłam – uciekałam sama. Bez nich. Choćby na weekend.
Teraz są starsze i podróże z nimi naprawdę mają sens. Rozmawiamy, poznajemy świat razem. Wspomnienia są wspólne. I wartościowe. Ale nie jestem zmęczona jeszcze zanim się spakuję. I nie muszę tłumaczyć w restauracji, że moje dziecko krzyczy, bo ziemniaki są „za białe”.
W czasach social mediów coraz trudniej przyznać się, że nie chcesz czegoś „dla dobra dziecka”. Nie chcesz zabierać go na wakacje. Nie chcesz budować wspomnień z niemowlakiem. Wolisz wyspać się i obejrzeć serial. I to jest w porządku.
Rodzicu, nie musisz nikomu nic udowadniać. A już na pewno nie na lotnisku, w samolocie ani w hotelu pełnym ludzi, którzy liczyli na chwilę ciszy.
Zobacz także: