„Nowoczesne mamusie do szkoły by puszczały w pampersach”. Rośnie pokolenie oferm
Coraz częściej słyszę, że współczesne dzieci nie potrafią same wiązać butów, spakować plecaka czy przygotować się do lekcji. Czyja to wina? W dużej mierze – niestety – rodziców, którzy w dobrej wierze wyręczają dzieciaki na każdym kroku.

Przy jednym z naszych tekstów o samodzielności i wyręczaniu dzieci przeczytałam komentarz, że „nowoczesne mamusie najchętniej puszczałyby dzieci do szkoły w pampersach” i trudno się z tym nie zgodzić.
Wyręczane dzieci, sfrustrowani nauczyciele
Zapytałam mojej znajomej – Asi, nauczycielki języka polskiego w klasach 4-8 – czy faktycznie widać tę zmianę. Jej odpowiedź była jednoznaczna:
– Pracuję w szkole od dziesięciu lat i mogę powiedzieć, że po pandemii wiele się zmieniło. Dzieci stały się mniej samodzielne, a rodzice bardziej nadopiekuńczy. Ale moje starsze koleżanki, które uczą po 20-30 lat, twierdzą, że jeszcze nigdy wcześniej nie było takiego rozdźwięku między dawnym a obecnym podejściem. Kiedyś rodzic wymagał od dziecka, dziś wszystko robi za nie.
Asia opowiada, że codziennością są telefony i wiadomości od rodziców. Nie tylko w godzinach pracy szkoły.
– Zdarza się, że rodzice piszą na e-dzienniku o drugiej w nocy, dopytują o szczegóły pracy domowej albo tłumaczą, dlaczego dziecko nie odrobiło zadania. Co gorsza, zawsze wierzą dziecku, a nie nauczycielowi. Jeśli uczeń powie, że „pani się czepia”, to rodzic natychmiast staje w jego obronie.
Plecak, piórnik, strój na WF – mama dowiezie
Obrazki sprzed szkół i szatni też mówią same za siebie. Kiedy dziecko zapomni piórnika albo stroju na WF, rodzic biegnie z wywalonym językiem, byle tylko dziecko nie dostało minusa czy nieprzygotowania. Nie ma mowy, żeby nauczyło się odpowiedzialności.
– Rodzice potrafią jechać z drugiego końca miasta, by dowieźć zapomniany długopis czy koszulkę – mówi Asia. – W mojej klasie jest taki chłopak, którego mama niemal raz w tygodniu wpada zziajana do klasy kwadrans po dzwonku. To nie są sytuacje wyjątkowe, to codzienność.
Tymczasem, jak podkreśla nauczycielka, szkoła powinna być miejscem, gdzie dziecko uczy się samodzielności i odpowiedzialności.
– Jak ma się tego nauczyć, skoro wie, że mama zawsze uratuje? – pyta retorycznie.
Przepaść między pokoleniami
Najbardziej uderzająca jest przepaść między tym, jak było kiedyś, a jak jest dziś. Jeszcze 20 lat temu rodzice nie mieli czasu ani pomysłu, by kontrolować każdy ruch swojego dziecka. Dziecko szło samo do szkoły, samo pamiętało o podręcznikach, a jak zapomniało – dostawało uwagę i musiało wyciągnąć wnioski.
Dziś wielu dorosłych traktuje dzieci jak kruche porcelanowe figurki, które trzeba chronić przed każdą trudnością. Paradoks polega na tym, że w ten sposób sami pozbawiamy dzieci cennej lekcji – samodzielności – i rosną dzieciaki, które nie potrafią sobie poradzić bez telefonu do mamy.
– Nauczyciele coraz częściej mają wrażenie, że walczą nie z uczniami, tylko z rodzicami – podsumowuje Asia. – I to jest naprawdę smutna zmiana, którą widzimy z roku na rok coraz wyraźniej.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: