O 20 dostałam wiadomość z przedszkola. Nie zgadzam się, by tak traktowano moje dziecko
Byłam już po kolacji, kiedy telefon zawibrował. Wiadomość z przedszkola o tak późnej porze od razu mnie zaniepokoiła. Kiedy przeczytałam, że dotyczy mojego dziecka i jedzenia, zrobiło mi się przykro i poczułam złość.

„Je tylko, kiedy jest coś słodkiego”
W wiadomości napisano, że córka nie zjada zup i mięsa, że często odsuwa talerz, marudzi i mówi, że nie jest głodna. Podobno ożywia się dopiero wtedy, gdy na stole pojawiają się naleśniki, racuszki albo makaron z owocami i śmietaną. Czytałam te zdania kilka razy, bo nie dowierzałam. Oto cała diagnoza – moje dziecko to niejadek, który czeka na słodkie.
Nie zaskoczyło mnie to, bo w domu też widzę, że córka wybiera makarony i naleśniki, a mięsa nie rusza. Ale właśnie dlatego tak liczyłam na przedszkole. Wierzyłam, że kontakt z innymi dziećmi, codzienna rutyna i cierpliwość nauczycielek pomogą jej poszerzyć dietę. Że ktoś pokaże jej, że zupa też może być dobra, że marchewka nie gryzie, a mięso można polubić.
Zamiast wsparcia – pretensje
Kiedy przeczytałam wiadomość, poczułam, że nie chodzi o chęć pomocy, tylko o zrzucenie winy na dziecko i – pośrednio – na mnie. „Nie je zup i mięska” – brzmi jak ocena, a nie jak propozycja rozwiązania. Czy naprawdę rolą przedszkola jest tylko obserwować i raportować? Czy nie można spróbować zachęcić, podać w inny sposób, poszukać drogi do dziecka, które z jedzeniem ma trudności?
Zamiast konstruktywnego wsparcia, dostałam listę braków. Poczułam się tak, jakby oczekiwano ode mnie, że wezmę się w garść i „naprawię” dziecko, bo przecież cała grupa je, a moja córka sprawia kłopot. Tylko że ona ma dopiero cztery lata. Nie wszystko przychodzi od razu, nie każde dziecko w tym wieku wcina mięso i warzywa z uśmiechem.
Przedszkole to nie tylko opieka, ale i wychowanie
Nie oczekuję cudów ani specjalnego menu. Wiem, że są normy i że kuchnia gotuje dla wszystkich. Ale oczekiwałam czegoś więcej niż raportów. Chciałam, żeby przedszkole było wsparciem – żeby ktoś cierpliwie zachęcał, tłumaczył, próbował. W końcu to tu dzieci uczą się nie tylko wierszyków i piosenek, ale też codziennych nawyków.
Nie zgadzam się, by moje dziecko było traktowane jak problem, który nie pasuje do schematu. Bo dla mnie najważniejsze jest, żeby ktoś widział w nim człowieka – niejadka, którego można wesprzeć, a nie „kłopot”, który trzeba zgłosić rodzicom.
Piszę ten list, bo wierzę, że rozmowa o jedzeniu dzieci w przedszkolach jest potrzebna. Bo wielu rodziców liczy, że to właśnie przedszkole pomoże ich dzieciom otworzyć się na nowe smaki. I nie powinniśmy czuć się winni, kiedy maluch potrzebuje więcej czasu i cierpliwości, by nauczyć się jeść tak jak rówieśnicy.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Mam dość dokarmiania cudzych dzieci. Córka się cieszy, ale poruszę ten temat na zebraniu