Plan lekcji w 5 klasie to porażka. Wychowujemy pokolenie leni i obiboków
Niby to tylko kilka godzin różnicy, ale one zmieniają wszystko. Codziennie patrzę na moją córkę i myślę, że szkoła, zamiast uczyć dyscypliny, robi z niej księżniczkę na ziarnku grochu.

Moja córka śpi, ja już mam za sobą pół dnia
Piszę ten list jako sfrustrowana matka, która codziennie od rana walczy z rzeczywistością. Mój syn – uczeń ósmej klasy – zrywa się z łóżka o 6:30. Mąż wychodzi do pracy, ja sama pracuję zdalnie, więc zaczynam dzień, zanim jeszcze zdążę porządnie przetrzeć oczy. Wszyscy biegamy, kombinujemy, żeby zdążyć z kanapkami, książkami, ubraniami i autobusami.
A moja córka? Śpi. I to nie do 7. Nie do 8. Nawet nie do 9. Ona przeciąga się w pościeli do 10. Czasem z telefonem w ręku, czasem z książką, ale najczęściej po prostu przewraca się na drugi bok. Bo lekcje ma dopiero od 11.
Plan lekcji w 5. klasie to jakiś żart. Gdyby to był wyjątek – rozumiem. Ale tak wygląda każdy dzień tygodnia. Jedynie piątek zaczyna o 9:50, ale wtedy też nie ma większego pośpiechu. Reszta tygodnia – same popołudniówki. Nie mogę się pogodzić z tym, że szkoła sama zabiera dzieciom rytm dnia, który przecież powinien być fundamentem wychowania.
Kto uczy dzieci dyscypliny, skoro nie szkoła?
Od zawsze byłam zdania, że szkoła to nie tylko miejsce zdobywania wiedzy, ale też przestrzeń nauki organizacji, punktualności, szacunku do czasu – swojego i innych. Jak mam wymagać od córki, żeby w weekend wstała wcześniej, kiedy przez cały tydzień przyzwyczajana jest do rozlazłego trybu życia?
Czasem, kiedy kończę już pierwsze spotkania online, a mój syn wraca na obiad z plecakiem i nowymi zadaniami do zrobienia, moja córka dopiero wychodzi z domu. Z kubkiem po kakao zostawionym w zlewie, z włosami związanymi na szybko i torbą, do której coś tam na szybko wrzuciła.
Zaczynam dostrzegać, że przez taki plan lekcji coraz mniej jej się chce. Wstaje niechętnie, je śniadanie powoli, wszystko odwleka. A gdyby miała lekcje na ósmą, może by było inaczej? Może miałaby więcej energii, zapału, motywacji? Na pewno nie miałaby tyle czasu na TikToka i YouTube’a przed szkołą.
Szkoła powinna ustawiać rytm, a nie go rozwalać
Rozumiem, że nie zawsze da się ułożyć plan idealny. Że jest wiele klas, ograniczona liczba sal, nauczyciele uczą w kilku szkołach. Ale czy naprawdę piątoklasistka musi mieć codziennie zajęcia od 11? Przecież to nie licealistka, żeby siedzieć do 16.00 i wracać zmęczona jak po dniówce.
Dzieci potrzebują struktury, rutyny, powtarzalności. Tylko że ten plan im ją odbiera. Uczy odwlekania, późnych startów, braku konieczności ogarnięcia się rano. To się później odbija – na nauce, obowiązkach domowych, a w przyszłości na pracy zawodowej.
Nie jestem jedyną matką, która o tym mówi. Wystarczy zajrzeć na fora, pogadać z innymi rodzicami. To nie chodzi o narzekanie. Chodzi o to, że szkoła nie nadąża za codziennym życiem rodzin i daje dzieciom przyzwolenie na lenistwo. Plan lekcji powinien być wsparciem, a nie przeszkodą w wychowaniu młodego człowieka.
Mam nadzieję, że ktoś z kuratorium lub dyrekcji kiedyś ten list przeczyta. Bo może w tym całym układaniu tabelek i harmonogramów ktoś zapomniał, że za nimi stoją dzieci. I ich przyszłość. A także rodzice, którzy już naprawdę mają dość.
Z poważaniem,
Matka, która codziennie budzi córkę o 9:30, choć wolałaby o 6:30
Zobacz też: „Stara krowa” – padło w szatni. Odpowiedziałam i zrobiło się ciszej niż w kościele