Reklama

Przedszkolne choroby nie robią sobie wakacji, a Helena przekonała się o tym szczególnie boleśnie. Myślała, że dwa tygodnie u dziadków będą dla wszystkich odpoczynkiem. I rzeczywiście tak było – bo jej dramat zaczął się dopiero po powrocie. Niby drobiazg, ledwie zauważalny gest, ale to właśnie od niego wszystko się zaczęło. Za zgodą autorki publikujemy jej wiadomość. „Ku przestrodze” – jak sama dodaje.

Reklama

Nasz dramat zaczął się po wakacjach u dziadków

Mój czteroletni syn spędził dwa tygodnie u dziadków na wsi. Miał tam wszystko: przestrzeń, zwierzęta, kuzynów, beztroskę. My z mężem pierwszy raz od dawna mieliśmy chwilę dla siebie. Czułam ulgę, że udało nam się pogodzić potrzeby wszystkich. Po dwóch tygodniach wrócił opalony, roześmiany, z błyskiem w oku.

Przez chwilę miałam wrażenie, że urósł. Przywiózł ze sobą dziurawe spodnie, buty umazane błotem i mnóstwo opowieści – o kurach, które gonił z kuzynami, i o wieczorach przy ognisku. Był zachwycony, a ja nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Tyle cudownych wspomnień, a wystarczyło wysłać go tak niedaleko. Aż do momentu, kiedy zrobił ten jeden gest.

Myślałam, że to nic takiego. A jednak...

Zaraz po kolacji zauważyłam, że co chwilę poprawia się nerwowo i... drapie się po pupie. Z początku uznałam to za przypadek. Może niewygodna bielizna, może obtarcie od zbyt ciasnych spodenek. Ale gest się powtarzał. Jeszcze raz i jeszcze. Następnego dnia już mnie tknęło. Domyśliłam się, co to oznacza. Jestem matką, przeszliśmy już różne rzeczy. To wszystko w jednym roku szkolnym. Wtedy zaczęłam łączyć kropki.

Wspólne spanie z kuzynami. Brak codziennych kąpieli, bo „przecież się pluskali w rzece”. A potem jeszcze przypomniałam sobie, że moja szwagierka mówiła, że chłopcy ostatnio „dziwnie się kręcą” i że to pewnie „przesilenie albo alergia na słońce”. Nie, to nie było przesilenie. Wszystko się potwierdziło. To były owsiki.

Na przyszły rok będę już gotowa

Nie trzeba było długo czekać – po kilku dniach zaraziliśmy się wszyscy. I nagle z błogiego powrotu do rzeczywistości zrobił się domowy koszmar. Syropy, pranie wszystkiego, co się da, w wysokich temperaturach. Odkurzanie łóżek, foteli, dywanów. Prasowanie pościeli i piżam. Zakaz podjadania palcami, pilnowanie każdego kontaktu z buzią.

Mój syn nie do końca rozumiał, co się dzieje, ale widział nasze napięcie. Czuł wstyd, choć przecież to nie jego wina. Ja też miałam w sobie ogromne poczucie winy – że nie przypilnowałam, że nie zapytałam wcześniej, że nie byłam bardziej czujna. Ale jak mogłam połączyć słowa o przesileniu z owsikami?

Wszyscy mówią: „to tylko owsiki, każdemu się może zdarzyć”. I tak, rozumiem to. Ale wciąż trudno mi pogodzić się z faktem, że nie wpadłam na to wcześniej. Na przyszłość będę mądrzejsza. Nie zrezygnuję z wyjazdów do dziadków – ale postawię jasne granice. Własna pościel, osobne ręczniki, regularne kąpiele. I rozmowy – z dzieckiem, z dziadkami... i szwagierką. Uważajcie na siebie!

Helena

Reklama

Zobacz też: Jedno słowo, które usunęłam z naszego słownika. Dzieci w końcu zaczęły mnie słuchać

Reklama
Reklama
Reklama