Po tych słowach położnej wyrzuciłam wszystkie kosmetyki dla dziecka. I nie żałuję
Wydawałam setki złotych na polecane kremy i olejki. Dopiero jedno zdanie położnej otworzyło mi oczy: moje dziecko nie potrzebuje tego wszystkiego.

„To tylko marketing” – powiedziała położna, kiedy zapytałam, które emolienty są najlepsze. Od tego dnia patrzę na dziecięce kosmetyki zupełnie inaczej. To był moment przebudzenia. Nie potrzebujemy szafki pełnej bajerów. Nasze dzieci też nie.
Czym mniej, tym zdrowiej
Na początku macierzyństwa wierzyłam we wszystko, co polecają znane mamy z Instagrama. Ładne opakowania, delikatne zapachy, obietnice „ukojenia”, „nawilżenia” i „ochrony” – brzmiało to jak plan ratunkowy dla każdej noworodkowej skóry. Kupowałam, testowałam, porównywałam. A moja córka miała coraz więcej podrażnień. Plamki, przesuszenia, zaczerwienienia. I ciągłą potrzebę „smarowania”.
Prosty skład i... woda
Pewnego dnia, podczas rutynowej wizyty patronażowej, położna zajrzała do naszej łazienki. Zobaczyła rządek kosmetyków, które starannie ustawiałam na półce: żel do mycia, płyn do kąpieli, balsam, oliwkę, krem do buzi, krem do pupy, spray na odparzenia.
Spojrzała na mnie i powiedziała spokojnie: „Zacznij od wody. A potem zobaczysz, czy coś w ogóle trzeba dodawać”. Wtedy po raz pierwszy zaczęłam czytać składy. I po raz pierwszy zrozumiałam, że mniej znaczy więcej.
Nie, nie jestem eko-freakiem
Nie zrezygnowałam z wszystkiego. Mam jeden krem, który naprawdę działa – i to nie ten z reklamy. Mam płyn do kąpieli o prostym składzie. Ale nie ma już u mnie miejsca na siedem kolorowych tubek. Nie dlatego, że to drogie. Dlatego, że to niepotrzebne.
Widzę to na skórze mojego dziecka – gładkiej, spokojnej, zdrowej. I widzę to po sobie – spokojniejszej mamie, która nie biega po aptekach z każdym nowym „suchym miejscem”.
Presja znika, kiedy przestajesz jej ulegać
Macierzyństwo jest wystarczająco trudne. Jeśli chociaż tu mogę odpuścić – odpuszczam. Nie potrzebuję zapachowych mgiełek i naturalnych hydrolatów. Potrzebuję spokoju i zdrowego rozsądku. I tego uczę się każdego dnia – razem z moim dzieckiem.