Reklama

Scena w szatni, której nie zapomnę

Stałam w szatni, kiedy usłyszałam głośne pretensje dziewczynki z czwartej klasy. „Mamo, dlaczego nie spakowałaś mi książki do matematyki?!” – krzyczała na cały głos, jakby cały świat był winny jej problemowi. Matka, zamiast odpowiedzieć spokojnie i nauczyć dziecko odpowiedzialności, zaczęła się tłumaczyć i przepraszać.

Reklama

Patrzyłam na tę scenę i nie mogłam uwierzyć. Dziesięcioletnia dziewczynka, która umie obsłużyć telefon lepiej niż niejedna dorosła osoba, ma pretensje o to, że ktoś nie włożył jej podręcznika do plecaka.

Przypomniałam sobie swoje dzieciństwo – tornister, który sama pakowałam, kartkówki, które sama musiałam ogarnąć, i konsekwencje, kiedy coś zapomniałam. To było normalne. A dziś? Widzę dzieci, które mają wszystko podane na tacy i matki, które wyręczają je w każdym kroku.

Wyręczamy dzieci, odbierając im siłę

Nie chodzi o tę jedną książkę. Chodzi o cały styl wychowania, który powoli wkrada się do naszego życia. Wyręczamy dzieci w pakowaniu plecaków, odrabianiu lekcji, sprzątaniu pokoju. Gotujemy, podajemy, zbieramy, a one coraz częściej stoją z boku i oczekują, że „ktoś zrobi to za nie”. To przerażające, bo rośnie pokolenie, które nie umie radzić sobie z najprostszymi obowiązkami.

Pamiętam, jak moja mama powtarzała: „Nie zrobisz – poniesiesz konsekwencje”. I to działało. Uczyło odpowiedzialności, dyscypliny, odwagi. Teraz natomiast wychowujemy dzieci w przekonaniu, że są zwolnione z odpowiedzialności. Bo przecież mama zawsze przypomni, tata sprawdzi, a jeśli czegoś zabraknie – rodzic dostarczy pod drzwi szkoły.

Nie chodzi o brak miłości, ale o brak granic. Zamiast pokazywać dzieciom, że potrafią, sami wysyłamy sygnał, że bez nas sobie nie poradzą. I one w to wierzą.

Roszczeniowość zamiast samodzielności

Najbardziej niepokoi mnie to, że takie zachowania rodzą roszczeniowość. Skoro mama zapomniała książki, to mama jest winna, a nie dziecko. Skoro czegoś nie ma, to trzeba krzyczeć i wymagać, a nie wziąć odpowiedzialność na siebie. Wychowujemy pokolenie, które potrafi podnieść głos, ale nie potrafi podwinąć rękawów i działać.

Samodzielność nie rodzi się w wieku 18 lat, tylko w codziennych, drobnych obowiązkach. W spakowaniu plecaka, w pamiętaniu o czapce, w posprzątaniu po sobie. To są małe kroki, które uczą, że świat nie kręci się wokół nas. Jeśli odbieramy dzieciom te szanse, odbieramy im też siłę do radzenia sobie w dorosłym życiu.

Piszę ten list, bo naprawdę się boję. Jeśli nie zaczniemy wymagać od dzieci więcej, nie damy im szansy nauczyć się odpowiedzialności, to sami wychowamy pokolenie bezradnych dorosłych. A wtedy nie wystarczy pretensja o książkę – bo problemów, z którymi będą się musieli zmierzyć, będzie znacznie więcej.

Pati


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz też: Amelka siedzi w świetlicy do 18, bo taką mam pracę. Od tego jest szkoła, żeby zapewnić opiekę

Reklama
Reklama
Reklama