Pokolenie paczkomatów zapłaci wysoką cenę. Wiem to, bo obserwuję własnego syna
Kiedy chodziłam do przedszkola, na nowe buty albo lalkę Barbie czekało się do soboty czy niedzieli, bo to wtedy rodzice zabierali mnie do sklepu. To oczekiwanie miało swój urok – dreszczyk emocji i odliczanie dni. Dziś mój sześciolatek patrzy na świat inaczej.

W jego rzeczywistości wszystko po prostu pojawia się w magicznym pudełku pod blokiem. I coraz częściej zastanawiam się, jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić.
Kapcie w czterech wersjach
„Te kapcie są za małe” – oznajmia synek pewnym głosem. I przyznaję bez bicia: bez zastanowienia wrzucam do koszyka cztery pary, żeby mógł przymierzyć i wybrać. Dla niego to oczywiste, że następnego dnia kapcie będą czekały w paczkomacie. Zero wysiłku. Nie ma dyskusji i nie ma marudzenia w sklepach.
Tak samo jest ze spodniami, bluzą czy – oczywiście – klockami Lego. W jego oczach wszystko wydaje się natychmiast dostępne i proste do zdobycia.
Skąd się biorą rzeczy w paczkomacie?
W zeszłym roku próbowałam mu wytłumaczyć, że paczki nie powstają same w paczkomacie. Ktoś musiał uszyć spodnie, ktoś inny zapakować klocki, ktoś je dostarczyć – i oczywiście, ja musiałam za to zapłacić. Teraz trochę „dorósł”, ale cierpliwość nie pojawiła się magicznie.
Bo jak wyjaśnić sześciolatkowi, że życie nie działa na zasadzie „kliknij tutaj i gotowe”? Bo jeśli dziecko od małego uczy się, że wszystko przychodzi od ręki, jak ma zrozumieć cierpliwość? Jak ma uwierzyć, że są rzeczy, na które naprawdę trzeba poczekać – i że czasem wcale się ich nie dostanie?
Cierpliwość droższa niż złoto
Nie mam złudzeń – paczkomaty zostaną z nami na zawsze. I dobrze, bo ułatwiają życie. Ale widzę, że dla sześciolatka świat bez natychmiastowej gratyfikacji staje się wręcz niepojęty. Lody? „Teraz”. Klocki? „Proszę, zamów je dzisiaj”. A bez tego samochodu – wiadomo – nie możemy wyjść ze sklepu. On musi mieć wszystko natychmiast.
Widzi to nawet moja mama, która jak refren powtarza, że kiedyś tak nie było.
I tak siedzę dziś z kubkiem kawy, patrzę na pudło z kapciami i myślę, że może naszym zadaniem, jako rodziców, jest trochę spowalniać ten świat. Uczyć dzieci, że na niektóre rzeczy naprawdę warto poczekać.
Nie będę moralizować – dla mnie to też trudne. Sama chciałabym, żeby syn miał wszystko od razu, skoro mogę mu to dać. Ale wiem, że jeśli nie nauczę go czekania teraz, życie zrobi to za mnie. I wtedy będzie bolało bardziej.
Zobacz też: Na basenie zabieram 12-letniego syna do damskiej przebieralni. To nie paranoja, a zwykła ostrożność