Reklama

Kiedy pani Ania zapisała swojego 9-letniego syna na półkolonie, liczyła na chwilę wytchnienia – przede wszystkim dla niego. Chciała, żeby spędził fajny czas z rówieśnikami, wziął udział w kreatywnych zajęciach, może pojechał na jakąś wycieczkę.

Reklama

Wybrała ofertę, która na papierze wyglądała imponująco. Cena też robiła wrażenie – prawie tysiąc złotych za tydzień. Miało być profesjonalnie, twórczo, nowocześnie. Tymczasem, jak napisała w liście do naszej redakcji: „Zapłaciłam za obóz marzeń, a dostałam korpo dla dzieci”.

Półkolonie 2025. Wszystko zaplanowane co do minuty

Już pierwszego dnia pani Ania zauważyła, że coś jest nie tak. Syn wrócił do domu zirytowany i zmęczony. Myślała, że to pierwsze wrażenie – nowe miejsce, nowi ludzie. Ale z każdym dniem było tylko gorzej.

„On nie był zmęczony fizycznie, tylko psychicznie. Mówił, że nie ma nawet kiedy pomyśleć” – pisze kobieta. Rano lepili z gliny, potem biegli na robotykę, potem malowanie, po obiedzie nauka kodowania, a na koniec zajęcia sportowe. A wszystko w pośpiechu. „Mamo, nie zdążyłem nawet zjeść banana” – mówił. To nie były wakacje, to był korporacyjny maraton.

W harmonogramie nie było miejsca na zwykłe lenistwo, odpoczynek na kocu czy pogadanie z kolegą. Nawet gdy któreś dziecko mówiło, że boli je głowa albo chciało po prostu chwilę posiedzieć, słyszało: „Zaraz ci przejdzie” albo „Szybko, zbieramy się na zajęcia!”.

Ambitne półkolonie, ale bez luzu. „To nie dla dzieci”

„Zero przestrzeni na bycie dzieckiem. Musieli funkcjonować jak mali dorośli” – skarży się nasza czytelniczka, choć organizatorzy chwalili się nowoczesnym podejściem, a w ofercie mieli zajęcia z robotyki, ceramikę, teatr i angielski przez zabawę. Teoretycznie wszystko, o czym marzy każdy rodzic.

„Tylko że to nie była zabawa, ciągle czuł presję” – pisze pani Ania. Po powrocie do domu syn opowiadał, że „wszyscy musieli być najlepsi, najlepiej się skupić, zrobić najładniejszy projekt”. Jeden z chłopców płakał, bo nie zdążył skończyć konstrukcji z klocków i nie dostał nagrody. A przecież to miała być rozrywka.

Na obiad była szybka, 30-minutowa przerwa – dzieci miały zjeść i być gotowe na kolejną turę warsztatów. Zero luzu, zero swobody.

„Dzieci nie są maszynami. Nie muszą non stop czegoś produkować, tworzyć, osiągać. One też potrzebują się ponudzić, pokopać kamyczki, poleżeć do góry brzuchem. Mój syn wracał do domu z grymasem, a nie uśmiechem. I z pytaniem: ‘Czy muszę tam jeszcze iść?’”.

Według pani Ani nie każda minuta wakacji musi być wypełniona atrakcjami. Nie każdy wypoczynek musi być „rozwojowy”. Czasem dzieci po prostu potrzebują się pobawić. Bez celu. Bez planu. Bez oceny.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama