Reklama

Wpis na Threads, który krąży w sieci, opowiada o sytuacji bardzo prostej i bardzo znajomej. Autor napisał: „Jadę sobie pociągiem i jedzie pani z dzieckiem. Dziecko gra na telefonie i głośno gada. Upominam grzecznie panią, czy mogłaby uciszyć dziecko. Ja mam naukę i ważny egzamin jutro. Pada krótkie – nie”. A potem dorzucił zdanie, które rozgrzało komentarze: „Jeśli dzieci są niewychowane, to może lepiej ich nie zabierać”.

Czytam to i widzę tę scenę. Z jednej strony ktoś zmęczony, zestresowany, z głową zajętą egzaminem. Z drugiej matka z dzieckiem, które w pociągu po prostu istnieje tak, jak umie. Nie ma tu czarnych charakterów w pelerynach. Są zwykli ludzie z różnymi potrzebami, które chwilowo się spotkały.

Pociąg to nie biblioteka, ale też nie plac zabaw

Najbardziej uderzył mnie ton części komentarzy. Wiele osób wyraźnie stanęło po stronie matki i dziecka. Ktoś napisał: „Jeżeli to nie był wagon absolutnej ciszy, to każdy sobie może gadać, szeleścić papierkami, śmiać się i po prostu żyć”. Inna osoba dodała: „Jakbym miała egzamin, tobym usiadła w wagonie absolutnej ciszy. Serio masz problem, że dziecko jest dzieckiem?”. I jeszcze mocniej: „Dzieci zachowują się jak dzieci, więc nie wymagaj od nich ciszy w trakcie jazdy zbiorkomem”.

Te zdania są jak zimny prysznic. Przypominają, że pociąg jest przestrzenią wspólną, a nie prywatnym gabinetem do nauki. Wspólna przestrzeń oznacza kompromis, a nie dyktat jednej potrzeby. Nawet jeśli ta potrzeba jest pilna i np. wisi nad kimś ważny egzamin.

Z drugiej strony mam w sobie też zrozumienie dla autora wpisu. Nie dlatego, że ma rację w ocenie dziecka. Raczej dlatego, że znam ten stan przytłoczenia hałasem. Sama potrafię mieć dzień, kiedy każdy dźwięk jest za głośny, a każdy śmiech obok za bliski. Wtedy łatwo pomylić zmęczenie z moralnym oburzeniem. Łatwo uznać, że inni są „niewychowani”, zamiast przyznać, że to ja jestem na granicy cierpliwości.

Cały wpis i komentarze przeczytasz tutaj.

Dziecko w podróży i granice dorosłych

W komentarzach pojawił się ważny wątek, który często umyka w takich kłótniach. Ktoś zwrócił uwagę, że nie wiemy nic o tym dziecku. „Nie wiesz – może dziecko było w spektrum lub z ADHD – wtedy naprawdę mimo nawet toksycznej chęci wpasowania się w kanony zadowolenia współpasażerów – guzik jako rodzic zrobisz”. To mocne, bo prawdziwe. Widzimy tylko fragment rzeczywistości. Dziecko gada, dziecko gra, dziecko wierci się na fotelu. Nie widzimy całej reszty: ile godzin jest w podróży, jak znosi tłum, co było godzinę wcześniej, jak reaguje na stres.

Rodzice w pociągach często są w trybie przetrwania. To nie romantyczna wycieczka, tylko logistyka: wsiadanie z bagażami, uspokajanie, pilnowanie, karmienie, tłumaczenie świata. Bywa, że dziecko jest głośne nie dlatego, że jest „źle wychowane”, tylko dlatego, że jest małe, przebodźcowane albo zwyczajnie zmęczone. I chociaż fajnie byłoby mieć osobny wagon, życie tak nie wygląda.

Jednocześnie nie uważam, że dzieci w podróży powinny mieć pełną dowolność. Nie, pociąg nie jest salonem gier komputerowych. Głośne filmiki puszczane bez słuchawek potrafią zmęczyć każdego, niezależnie od wieku. Jest różnica między naturalnym dziecięcym ruchem a drugim końcem skali, gdzie cała przestrzeń jest podporządkowana jednej rodzinie. Tyle że ta granica bywa trudna do uchwycenia i jeszcze trudniejsza do wyegzekwowania bez wchodzenia sobie w drogę.

dworzec kolejowy
Wspólna przestrzeń w komunikacji to też wspólna odpowiedzialność, fot. Pixabay/wal_172619

Kultura podróży wspólnej, słuchawki i odrobina wyrozumiałości

Wśród komentarzy znalazły się też głosy poparcia dla autora wpisu. Jeden z nich brzmiał: „Mnie też to wnerwia. I tak, są słuchawki, ale dlaczego ja mam się dostosowywać do tego, że ktoś nie ma za grosz kultury”. Rozumiem tę frustrację. Wiele osób ma poczucie, że cały ciężar „dostosowania się” przerzuca się na tych, którzy chcą spokoju. Załóż słuchawki, zmień miejsce, wytrzymaj. I to też jest prawda: często cisza staje się luksusem zdobywanym własnym kosztem.

Tyle że kultura podróżowania to nie prosta tabela obowiązków, tylko ciągłe negocjowanie. Najprostsze narzędzia są zwykle najbardziej skuteczne: spokojna prośba, uśmiech, świadomość, że jedziemy razem. Autor wpisu napisał, że upomniał grzecznie. Matka odpowiedziała krótko: „nie”. I właśnie to „nie” jest tu kluczowe. Nie samo dziecko. Nie nawet hałas. Tylko osoba, która mówi: to nie mój problem. Taki gest zawsze boli. Bo każdy z nas chce wierzyć, że wspólna przestrzeń to jednak wspólna odpowiedzialność.

Gdy czytam tę dyskusję, myślę o małym ćwiczeniu na empatię. Jeśli jestem tą osobą, która uczy się w pociągu, planuję tak podróż, żeby mieć większe szanse na spokój. Siadam w wagonie ciszy, biorę słuchawki, wybieram porę mniej obleganą. Jeśli jestem rodzicem, pamiętam o słuchawkach dla dziecka, o cichej zabawie, o tym, że ktoś obok może mieć gorszy dzień. Nikt tu nie wygra wszystkiego. Ale każdy może odrobinę odpuścić.

Na koniec zostaje mi prosta myśl. Dzieci w pociągu nie są problemem samym w sobie. Problemem bywa brak uważności na innych. I brak uważności na siebie. Bo czasem to, co w nas „gotuje się” na widok głośnego dziecka, jest po prostu zmęczeniem, stresem, nadmiarem bodźców. Warto to zauważyć, zanim rzucimy w eter zdanie o niewychowanych dzieciach, których lepiej nie zabierać. W końcu wszyscy jedziemy tym samym pociągiem.

Źródło: Threads

Zobacz też: 6 rzeczy, które możesz powiedzieć dziecku zamiast „uspokój się”. Emocje natychmiast opadną

Reklama
Reklama
Reklama