Poszłam z nastoletnim synem na grzyby. Gdy sięgnął do plecaka, zrozumiałam: to pokolenie nie przetrwa
Adrianna wybrała się z synem na grzyby z nadzieją, że rozbudzi w nim pasję, którą zaszczepili w niej rodzice, gdy sama była nastolatką. Nie spodziewała się, że chłopak zamiast koszyka i nożyka, wyciągnie z plecaka telefon i zada jedno pytanie. Ten obrazek stał się dla niej symbolem różnicy między pokoleniami – i bolesnym pytaniem, czy młodzi poradzą sobie kiedyś bez technologii. Przeczytajcie jej list.

Moi rodzice zabierali mnie i rodzeństwo na grzybobranie – pakowaliśmy termos z herbatą, kanapki, koszyki i całymi godzinami chodziliśmy między drzewami. Mama uczyła mnie odróżniać prawdziwki od zajączków, tata opowiadał, jak to 10 lat wcześniej znalazł takiego podgrzybka, że pół wsi się zbiegło, żeby go podziwiać. Potem w domu wszyscy razem czyściliśmy grzyby, a kuchnia wypełniała się tym głębokim, leśnym zapachem.
Kiedy więc w tym roku pojawiły się pierwsze grzyby, pomyślałam, że to idealna okazja, by odtworzyć kawałek tej tradycji. Syn ma już czternaście lat, więc wyobrażałam sobie, że taka wyprawa może być okazją do spokojnej rozmowy, śmiechu i wspólnego czasu z dala od ekranów.
Pierwszy prawdziwek i kubeł zimnej wody
Wyprawa zaczęła się obiecująco. Chociaż marudził, że „w lesie nudno”, po kilku minutach szliśmy już w milczeniu, wsłuchując się w szelest liści. Wtedy go zobaczyłam – piękny, dorodny prawdziwek, jak z obrazka. Zatrzymałam się, żeby mu pokazać.
– Popatrz, to jest prawdziwek, król grzybów – powiedziałam z entuzjazmem.
Czekałam na choćby cień zainteresowania. Syn jednak westchnął, sięgnął do plecaka i wyciągnął telefon.
– Zrobię zdjęcie i wrzucę do Chata GPT, niech mi powie, czy to jadalne – rzucił całkiem poważnie.
Zamurowało mnie. Jak to? Grzyb, który zna każde dziecko z mojego pokolenia, miał być sprawdzany przez bota? Poczułam, jakby cała moja wiedza i doświadczenie nagle przestały się liczyć.
To nie był tylko żart czy wygłup. Zrozumiałam, że dla niego bardziej wiarygodna jest odpowiedź w aplikacji niż moje słowo. Nie liczy się to, że zbierałam grzyby od dziecka, że przez lata sama uczyłam się od rodziców, że w naszej rodzinie to jesienny rytuał. Mój syn woli polegać na sztucznej inteligencji. To bolało.
Bez telefonu jak bez ręki
Patrzyłam na syna i uświadomiłam sobie coś jeszcze. Kiedyś takie wyjście było przygodą – człowiek musiał zaufać sobie, swojej wiedzy i intuicji. Dziś młodzi nie potrafią funkcjonować bez ekranu, nawet w miejscu, gdzie można polegać na własnych oczach i doświadczeniu.
Zastanowiłam się wtedy: co by było, gdyby pewnego dnia zabrakło internetu? Gdyby nagle nie było czego „wygooglać” albo kogo „zapytać”? Czy moje dziecko w ogóle umiałoby się odnaleźć w takim świecie?
Wracaliśmy do domu z koszykiem pełnym grzybów, ale w mojej głowie dudniła myśl, że to nie tylko o grzyby chodzi. Dla mnie ta sytuacja była jak metafora całego pokolenia – dzieci, które bez aplikacji i algorytmów naprawdę mogą sobie nie poradzić.
A przecież niektórych rzeczy nie da się nauczyć przez ekran. Smaku świeżo usmażonych na masełku grzybków czy rozmów prowadzonych w lesie między drzewami.
Dla mnie to było bolesne zderzenie z rzeczywistością. Dla niego – kolejna okazja, by sprawdzić coś w telefonie. I może właśnie dlatego coraz częściej myślę: jeśli to jest przyszłość, to naprawdę – to pokolenie nie przetrwa.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: