Reklama

Podróż z małym dzieckiem bywa wyzwaniem. Szczególnie w pociągu, gdzie nie zawsze można liczyć na warunki choćby zbliżone do cywilizowanych. Matka podróżująca z kilkumiesięcznym niemowlakiem opisała swoją historię w mediach społecznościowych.

Reklama

Pociąg Intercity, podróż trwa 6 godzin, niemowlę marudzi, bo ma pełną pieluchę. Mama szuka w toalecie przewijaka – nie ma. Próbuje zapytać konduktora, czy jest jakieś miejsce, gdzie może przewinąć dziecko. Odpowiedź: „Nie, ale proszę to zrobić szybko i dyskretnie”.

Mama decyduje się przewinąć dziecko na siedzeniu. Podkłada tetrową pieluchę, działa sprawnie, ale – jak to bywa – zapach nie dał się zignorować. I tu zaczyna się afera.

„To nie jest żłobek, tylko pociąg!”

Kiedy niemowlę zostało przewinięte, kobieta usłyszała od współpasażerki: „To obrzydliwe, co pani robi. Wszyscy w tym smrodzie siedzimy”. Do dyskusji włączyli się kolejni pasażerowie. Jedni bronili matki: „A co miała zrobić? Przecież nie może dziecka zostawić w brudnej pieluszce na 6 godzin”. Inni byli bezlitośni: „Po to są pampersy, żeby wytrzymały do końca podróży. Ludzie jedzą, śpią, nikt nie chce czuć tego zapachu!”.

Sprawa błyskawicznie przeniosła się do internetu. Pod postem mamy, która opisała całą sytuację, pojawiły się tysiące komentarzy. Jedni współczuli, drudzy sugerowali, że kobieta powinna podróżować autem, a jeszcze inni – że to koleje powinny się wstydzić, a nie matki.

Kolej bez dzieci?

W tym wszystkim najciekawsze jest to, jak bardzo społeczeństwo dzieli temat… pieluchy. Bo choć wielu z nas ma dzieci, miało lub planuje je mieć, to zderzenie z fizjologią nadal potrafi wywołać skrajne emocje.

Czy przewijanie dziecka w miejscu publicznym to brak kultury? A może to konieczność, którą powinno się przyjąć ze zrozumieniem? Co ważniejsze: komfort współpasażerów czy potrzeby dziecka?

W komentarzach wyłania się jeden wspólny wniosek: „Nie chodzi o to, żeby dziecko przewijać na środku przedziału. Ale skoro nie ma żadnych warunków, to nie zostawiajmy rodziców samych z problemem”.

Kiedyś się to rozumiało?

Część starszych internautów wspomina dawne czasy: „Jechałam z dwójką dzieci nad morze w latach 90. i ludzie sami pomagali. Jeden przyniósł wodę, inny pilnował starszego syna, żebym mogła przewinąć małą. Nikt się nie oburzał”.

Dziś bywa inaczej. W dobie idealnych wakacji z Instagrama, przesadnej higieny i braku kontaktu z codziennym życiem rodziny, zapach niemowlęcej kupy potrafi wywołać większe oburzenie niż krzyczący nastolatek w słuchawkach.

Kto tu naprawdę zawinił?

W całej tej sytuacji warto zadać pytanie nie tylko o kulturę podróżowania, ale o odpowiedzialność przewoźników. Dlaczego w wielu nowoczesnych pociągach nadal brakuje przewijaków? Dlaczego kobieta z dzieckiem ma do wyboru albo trzymać pieluchę do końca trasy, albo stać się „tą, która zrobiła smród w pociągu”?

Nie chodzi o to, by wymagać luksusu, ale o minimum, które pozwala podróżować godnie – nie tylko singlom z laptopem, ale też rodzinom, matkom, osobom starszym.

Zakończmy może banalnie, ale prawdziwie: każdy z nas był kiedyś przewijany. I każdy z nas kiedyś sprawił, że ktoś inny musiał w tym „smrodzie” posiedzieć. Może więc, zamiast oceniać – warto zacząć odrobinkę współczuć.

Bo nie chodzi o to, żeby wszyscy kochali cudze dzieci. Ale może chodzi o to, żeby ich nie nienawidzić tylko dlatego, że istnieją.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama