Przez Librusa wyrasta pokolenie oferm. „Mój syn nawet nie wie, na którą ma do szkoły”
Do naszej redakcji napisała mama czwartoklasisty, która nie ukrywa frustracji. „Technologia miała ułatwiać życie, a wychowaliśmy dzieci, które bez GPS-a w smartfonie nie wiedzą, co mają w tornistrze” – pisze. Rodzice coraz częściej skarżą się, że e-dzienniki czy platformy typu Zoom, zamiast uczyć samodzielności, uczą wygody i bezmyślności.

W mailu, który otrzymaliśmy od pani Karoliny, mamy 10-letniego Filipa, widać coś więcej niż tylko złość – to rozczarowanie tym, że dzieci przestały być ciekawe świata i odpowiedzialne za siebie.
„Mój syn nawet nie wie, na którą godzinę ma do szkoły. Czeka, aż mu powiem, ile lekcji ma jutro, jaka jest pierwsza, czy potrzebny mu będzie strój na WF. Gdy pytam, dlaczego sam nie sprawdzi, mówi: ‘Ty i tak masz Librusa w telefonie’. Kiedyś plan lekcji zapisywało się w zeszycie, a po tygodniu czy dwóch nauki znaliśmy go na pamięć. Dziś jest w aplikacji, więc dzieci niczego nie zapamiętują” – pisze kobieta.
Rzeczywiście, coraz więcej rodziców zauważa, że aplikacje i elektroniczne dzienniki, które miały odciążyć dorosłych, w praktyce przejęły kontrolę nad szkolną rzeczywistością. Dzieci nie uczą się organizacji, nie ćwiczą pamięci, nie ponoszą odpowiedzialności za swoje błędy, bo zawsze ktoś lub coś ich „uratuje”.
E-dziennik, czyli jak odebraliśmy dzieciom samodzielność
W wielu domach Librus stał się nie tylko narzędziem komunikacji, ale wręcz „mózgiem zastępczym”. To on przypomina o sprawdzianach, pokazuje oceny, zwraca uwagę na błędy czy niewłaściwie zachowania, a czasem nawet podpowiada, co spakować do plecaka.
Rodzice logują się po kilka razy dziennie, by sprawdzić, czy dziecko nie zapomniało czegoś zrobić, a dzieci nauczyły się, że nie muszą pamiętać niczego – bo mama i tak zobaczy wszystko w systemie.
„Czasem czuję się jak osobisty asystent mojego syna. Librus pokazuje, że ma jutro plastykę, więc ja przypominam, żeby wziął blok. Nauczyciel pisze, że Filip nie przyniósł zeszytu, więc ja znów pilnuję. I tak w kółko. Tylko kiedy on ma się tego nauczyć sam?” – pyta autorka listu.
Jeszcze dwie dekady temu kartka z planem lekcji przywieszona do tablicy korkowej wystarczała. Dzieci musiały zapamiętywać, planować, pilnować terminów. Dziś system myśli za nich, a my – dorośli – nieświadomie utwierdzamy dzieciaki w przekonaniu, że nie muszą się wysilać.

Pokolenie „zalogowanych”, które nie potrafi żyć offline
Dla współczesnych uczniów świat bez aplikacji i powiadomień to niemal abstrakcja. Używają technologii do wszystkiego – ale z tą wygodą przychodzi coś groźnego: brak samodzielności.
Dzieci nie wiedzą, jak rozwiązać prosty problem bez telefonu. Nie pamiętają, kiedy mają sprawdzian, bo „Librus przypomni”. Nie potrafią zaplanować tygodnia, bo „mama sprawdzi”.
„Nie chcę, żeby moje dziecko było ofermą. Dlatego zaczynam od małych kroków – nie loguję się codziennie, nie przypominam, co ma spakować. Niech popełnia błędy, bo inaczej nigdy się nie nauczy” – kończy pani Karolina.
Czy rzeczywiście technologia rozleniwiła nasze dzieci? A może to my, dorośli, zbyt chętnie oddaliśmy jej kontrolę? Bo jeśli nawet 10-latek nie wie, na którą ma lekcję, to może pora wrócić do czegoś prostszego niż kolejna aplikacja – do zwykłej kartki i odrobiny odpowiedzialności.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Matka oburzona uwagą w Librusie: nauczycielka napisała 2 słowa o rękach syna. „Przegięcie”