Reklama

Kiedy moje dzieci były małe, rozmowy toczyły się same. Dzieciaki opowiadały mi o wszystkim – od koloru plasteliny w przedszkolu, po to, kto komu dał lizaka. A potem nagle, gdzieś między 12. a 14. rokiem życia, ten potok słów zamienił się w pojedyncze zdania, które potrafią być jak mur. Im bardziej próbujesz rozmawiać, tym szybciej napotykasz blokadę.

Reklama

Z czasem nauczyłam się, że to nie jest osobiste odrzucenie, tylko element dorastania. Młodzi ludzie szukają niezależności, a w tym procesie testują granice – również w komunikacji. Ale nie da się ukryć, że rodzicielska frustracja bywa ogromna.

„Nic”

Klasyk wszystkich klasyków. Pytasz: „Co się stało?”, a w odpowiedzi słyszysz krótkie „nic”. To „nic” potrafi mieć milion odcieni – od obrażonego pomruku po zimne, obojętne odcięcie. A ty stoisz i zastanawiasz się, czy chodzi o konflikt z koleżanką, słabą ocenę, czy może o coś naprawdę poważnego.

„Daj spokój”

To zdanie zamyka temat szybciej niż zatrzaśnięcie drzwi. W praktyce oznacza: „Nie mam ochoty o tym rozmawiać, odczep się”. Słyszę je, gdy próbuję dopytać o szczegóły dnia w szkole albo kiedy staram się dotknąć jakiejś trudniejszej emocji. „Daj spokój” jest jak tarcza – chroni nastolatka, ale rani rodzica, bo przecież jedyne, czego chcemy, to być blisko.

„Nie rozumiesz”

Te dwa słowa potrafią wywołać poczucie bezradności. Bo jak dyskutować, skoro od razu dostaję etykietę „tej, która nie ma pojęcia o życiu nastolatków”? A jednak wiem, że to zdanie nie jest wymierzone we mnie, tylko w świat, który dla młodego człowieka jest pełen emocji, dramatów i pierwszych prawdziwych problemów. „Nie rozumiesz” to w rzeczywistości „spróbuj inaczej mnie wysłuchać”.

„Nie chce mi się gadać”

Ten komunikat jest tak jednoznaczny, że trudno znaleźć na niego odpowiedź. Rozmowa kończy się, zanim się zaczęła. A rodzic zostaje z poczuciem, że znów przegapił moment, w którym można było się czegoś dowiedzieć. Zrozumiałam, że najlepsze, co mogę wtedy zrobić, to nie naciskać. Czasem milczenie działa jak most – kiedy odpuszczam, po jakimś czasie dziecko samo przychodzi i zaczyna mówić.

„Możemy już skończyć?”

To brzmi jak prośba, ale w rzeczywistości jest rozkazem. Chcę porozmawiać o ważnej sprawie – ocenach, bezpieczeństwie w internecie, planach na przyszłość – a w odpowiedzi słyszę ten zimny prysznic. Za każdym razem czuję, jakbym miała pięć minut na coś, co wymaga godzin. To jedno zdanie sprowadza całą rodzicielską troskę do „nie teraz”.

Jak przetrwać z nastolatkiem?

Każde z tych zdań jest trudne, ale wszystkie mają wspólny mianownik: to sposób na odgrodzenie się, na pokazanie „jestem osobną osobą”. Dorastanie to proces odrywania się od rodziców, a komunikacyjne mury są jego częścią.

Zamiast próbować je forsować, nauczyłam się szukać bocznych drzwi. Rozmawiać w samochodzie, kiedy nie musimy patrzeć sobie w oczy. Wrzucać żart w miejsce pytania. Pokazać, że jestem, ale nie naciskam. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, słyszę zdanie, które jest jak promień słońca: „Mamo, muszę ci coś powiedzieć”.

Reklama

Zobacz także: Współczesne pokolenie nastolatków nie chce być szczęśliwe. Chce tylko nie czuć

Reklama
Reklama
Reklama