Skąd młodzież ma pieniądze na kurtki za 1500 zł? „Na ulicach króluje tylko 1 marka”
Ostatnio coraz częściej łapię się za głowę, patrząc, jak ubrane są dzieci i młodzież. Nie chodzi mi o modę, tylko o ceny, które przyprawiają o zawrót głowy.

Kiedyś dzieci wyglądały po prostu jak dzieci. Dziś mam wrażenie, że wyszły prosto z katalogu modowego. Wychodzę rano z synem do szkoły i mijam grupki nastolatków – wszyscy w tych samych kurtkach z dużym logo na plecach.
Wszędzie te same kurtki za miliony
Najczęściej widzę dzieci w kurtkach The North Face. Czasem Hilfiger albo Adidas, ale ta pierwsza marka króluje niepodzielnie. Pomyślałam sobie, że może to podróbki, ale na pewno wyglądają jak oryginały.
Mam dwójkę dzieci, w wieku 10 i 13 lat. Wiem, ile kosztują ubrania, bo kupuję tylko w sieciówkach, gdzie zawsze poluję na promocje. Kurtkę zimową za 250 zł uważam za dobry zakup. Tymczasem w galerii handlowej widzę młodzież przymierzającą modele za 1200–1500 zł, jakby to były zwykłe zakupy bułek na śniadanie. I wtedy zastanawiam się: skąd oni mają na to pieniądze? Bo ja, choć pracuję, mam kredyt i budżet rozpisany co do złotówki, nie mogłabym pozwolić sobie na taki wydatek dla dziecka.
Czy naprawdę wszyscy rodzice nagle stali się bogaci?
Nie lubię porównywać, ale trudno nie zwrócić na to uwagi. Rozmawiałam z koleżankami – każda mówi to samo. Dzieci proszą o markowe rzeczy, bo „wszyscy takie mają”. A rodzice, żeby nie wykluczyć swoich pociech, naciągają budżet, biorą raty albo kupują z drugiej ręki, byle dziecko nie czuło się gorsze.
Tylko czy to naprawdę normalne? Pamiętam czasy, gdy nowa kurtka czy buty były po prostu potrzebą, nie symbolem statusu. Dziś dziecko potrafi wrócić ze szkoły zapłakane, bo „ma najtańszą kurtkę w klasie”. W jednej z grup dla mam przeczytałam komentarz: „lepiej kupić raz droższą, żeby dziecko nie odstawało”. Tylko że ta „droższa” to często równowartość połowy mojej pensji.
Nie chodzi o zazdrość. Chodzi o presję, jaką czują nasze dzieci i – co gorsza – my, dorośli. Bo gdy widzę, że wszyscy dookoła mają „markowe”, to zaczynam czuć się winna, że nie mogę kupić tego samego swojemu dziecku. A przecież wychowuję je w przekonaniu, że wartość człowieka nie zależy od metki na rękawie.

Gdzie kończy się potrzeba, a zaczyna pokazówka?
Nie wierzę, że większość rodzin naprawdę stać na taki luksus. Raczej my, rodzice, daliśmy się wciągnąć w wyścig. Wystarczy zajrzeć do mediów społecznościowych – tam każde dziecko ma modne ubranie, telefon i buty z najnowszej kolekcji. I jeśli ktoś się wyłamie, od razu czuje się gorszy.
Zastanawiam się, co to mówi o nas – dorosłych. Przecież to my kupujemy te kurtki, to my przyzwalamy na tę pogoń za logo. A potem dziwimy się, że młodzież patrzy tylko na metki, nie na ludzi.
Marzę o tym, żeby wróciły czasy, gdy ciepła, ładna kurtka z sieciówki była powodem do zadowolenia, nie wstydu. Żeby dzieci znowu cieszyły się z rzeczy, a nie porównywały, kto ma droższe. Bo w tym wszystkim gubi się coś najważniejszego – zdrowy rozsądek i zwykła radość z codzienności.
Maja
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Tych 4 zdań nigdy nie mów córce. Zasiejesz w niej kompleksy na całe życie